Strażaków zaalarmowali pracownicy spółki, która sąsiaduje ze składowiskiem. Na miejsce przybyło pięć zastępów, a także pluton chemiczny z Łodzi. Niepokojące sygnały w sprawie odpadów w Rogowcu, które zgromadzone zostały na olbrzymim terenie w sąsiedztwie Elektrowni Bełchatów, docierały do bełchatowian już w ostatnich dniach. Według relacji pracowników, pod wpływem upałów i ciepła kilka pojemników "eksplodowało" i spadło z górnych rzędów składowiska. Na szczęście nie doszło do pożaru. Sprawę nagłośnił m.in. radny powiatowy Włodzimierz Kula z "EBE wspólnie dla Powiatu"
- Dostaliśmy sygnały od pracowników spółki Betrans, którzy słyszeli potężny huk na terenie składowiska. Wiele osób odczuwało dyskomfort w oddychaniu, a także pieczenie oczu. Sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Ludzie żyją w strachu i boją się o własne zdrowie - mówi Włodzimierz Kula.
Pracownicy postanowili zaalarmować strażaków, którzy pojawili się w czwartek (30 czerwca) wieczorem w Rogowcu. Po stwierdzeniu wycieków zabezpieczyli teren i wezwali na miejsce specjalną jednostkę chemiczną z Łodzi.
- Zostały pobrane próbki. Chcieliśmy rozpoznać, co to za substancje. Nie udało się tego jednoznacznie ocenić. Są to wymieszane substancje smoliste z rozcieńczalnikami - mówi Michał Wieczorek, rzecznik prasowy Straży Pożarnej w Bełchatowie.
Chemicy badali też, czy nie doszło do skażenia powietrza.
- Mierniki nie wykazały w powietrzu niebezpiecznych substancji. Kolejnego dnia inspektorzy WIOŚ (Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska - przyp. red.) mają badać skażenie gleby i podjąć na miejscu działania. Na szczęście, tam gdzie są wycieki, teren jest wybetonowany - mówi Michał Wieczorek.
Do ilu wycieków doszło? Rzecznik straży przyznaje, że ze względu na ogrom składowiska, trudno jest to oszacować. Podczas działań udało się dotrzeć do ośmiu miejsc wycieków, które zostały zabezpieczone sorbentem.
Przypomnijmy, że śledztwo w sprawie odpadów w Rogowcu, po zawiadomieniu złożonym przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, prowadzi prokuratura. Okoliczni mieszkańcy i pracownicy obawiają się o swoje zdrowie, wprost mówiąc o "tykającej bombie ekologicznej", która lada moment może wybuchnąć.
Wciąż też nie wiadomo, kto olbrzymie składowisko chemikaliów ma teraz posprzątać. Zgodnie z ustawą o odpadach, właściwy organ musi usunąć odpady zagrażające życiu i środowisku, a następnie od posiadacza odpadów żądać zwrotu poniesionych przez siebie kosztów. Zarówno bełchatowskie starostwo, jak i Urząd Marszałkowski w Łodzi przerzucają się odpowiedzialnością. Powiat wydał zezwolenie na zbieranie i przetwarzanie odpadów, ale jednocześnie zaznacza, że w związku ze zmianą ustawy o odpadach i niektórych innych ustaw, od września 2018 roku to właśnie marszałkowie województw stali się organami właściwymi w sprawach zezwoleń na zbieranie odpadów. Odmienne zdanie ma Urząd Marszałkowski w Łodzi, który stoi na stanowisku, że trzy firmy prowadziły zbieranie i przetwarzanie w oparciu o zezwolenia udzielone przez starostwo i to właśnie ten urząd powinien zająć się sprawą.
Spór pomiędzy samorządami rozstrzyga Naczelny Sąd Administracyjny. Do tej pory w dwóch spośród sześciu zgłoszonych przypadków, jako organ właściwy wskazano marszałku. Według wstępnych szacunków utylizacja 50 tysięcy beczek i mauzerów z odpadami może kosztować nawet... kilkaset milionów złotych.
Komentarze (0)