To był luty 1994 roku. Z samego rana pod kantor przy ówczesnej ulicy 19 Stycznia podjechał ford mondeo combi. Na zegarku było parę minut po „wpół do dziewiątej”. Z samochodu wysiadł zamaskowany mężczyzna. Po chwli, przed wejściem do lokalu, grożąc bronią, zażądał od właścicielki kantoru pieniędzy. Jak wynikało z późniejszych relacji, kobieta w przypływie odwagi, postanowiła się bronić i reklamówką wytrąciła napastnikowi pistolet. Ten zaraz go podniósł, ale w tej chwili pod kantor podjechał policyjny radiowóz. Z relacji dziennikarskich wynikało, że patrol miał wysłać tam ówczesny komendant policji – Władysław Kędziak, bo skojarzył auto z wcześniejszą informacją o napadzie na taksówkarza w Łodzi i kradzieży samochodu. Przeczucie go nie myliło.
Napastnik, gdy zobaczył policjantów, rzucił się do ucieczki. Ci ruszyli za nim w pościg. Mężczyzna przebiegł ulicę Kwiatową i znalazł się pomiędzy blokami na pobliskim osiedlu Wolność. Jeden z policjantów oddał strzały ostrzegawcze. Bez skutku. Napastnik ukrył się w bloku.
„Mężczyzna nie zareagował. Przebiegł kilkadziesiąt metrów i wbiegł do jednej z klatek. Policjanci kryjąc się pod murem szli za nim. Jednak do piwnicy weszli inną klatką. W tym momencie nadjechali już funkcjonariusze z wydziału prewencyjnego. Jeden z nich wbiegł do klatki, w której schronił się uciekający i wszedł na piętro. Napastnik jednak ukrył się pod schodami. Dwóch policjantów znalazło się przy wyjściu z piwnicy i wtedy rozpoczęła się strzelanina...” - tak na łamach „Bełchatowskiego Tygodnia” relacjonowano całe zdarzenie.
Dwóch policjantów zostało rannych. Jednego z nich kula ugodziła w przedramię, drugi dostał strzał w klatkę piersiową. Napastnik zginął. Policyjna kula trafiła go w plecy.
„Nikt nie potrafił dokładnie stwierdzić, kiedy został postrzelony napastnik. Zgodnie jednak z wynikiem autopsji, musiało stać się to w chwili, kiedy postanowił wyjść z piwnicy. Kula bowiem trafiła go w plecy i wyszła w okolicy krtani. Sprawca wyszedł z piwnicy. Wtedy pojawił się na miejscu zdarzenia starszy mężczyzna, który nie reagował na okrzyki ostrzegawcze policjantów. Przeszedł obok mężczyzny z pistoletem, jakby się nic nie działo (…) Uciekający wyraźnie tracił siły. Przeszedł kilka metrów, po czym oparł się o ławkę i osunął na ziemię. Padł na wznak, a pistolet wypadł mu z ręki. Po kilkunastu sekundach dobiegi do niego policjanci. Jeden z nich kopnął leżący tuż obok pistolet...” - tak opisywał całe zdarzenie „Bełchatowski Tydzień”.
Historię napadu na kantor ostatnio przypomniał Maciek Kuszneruk w ramach Kronik Bełchatowskich. Był świadkiem ostatnich chwil pościgu, które później opisał wspólnie z Ireneuszem Kaczmarczykiem na łamach „Bełchatowskiego Tygodnia”. Tak się złożyło, że całe zajście miało miejsce w bloku nr 3 na osiedlu Wolność, w którym mieszkał z rodzicami. Jak dziś wspomina to zdarzenie po blisko 30 latach?
- Byłem wtedy w domu, gdy usłyszałem krzyki i strzelaninę. Okno w moim pokoju było właśnie z tej strony, gdzie to się wszystko działo, dlatego wszystko słyszałem. Gdy wyjrzałem, zobaczyłem postać, która chwiejąc się wychodzi z klatki i po kilku krokach upada na ziemię i upuszcza pistolet – wspomina Maciek Kuszneruk.
Zabrał ze sobą aparat fotograficzny i zszedł na dół. Pracował wtedy jako reporter bełchatowskiego tygodnika. Zrobił zdjęcia. Okazało się, że napastnik był ucharakteryzowany. Miał przyklejone wąsy i brodę.
- Zwróciłem na to uwagę, bo zaczęły mu się odklejać, gdy leżał martwy. Po chwili na miejscu zjawiło się jeszcze więcej policjantów, przykryto ciało prześcieradłem. To była historia, która wstrząsnęła całym miastem. O napadzie w Bełchatowie trąbiły wszystkie media w Polsce – opowiada Maciek Kuszneruk.
Kiedy na miejsce przyjechało pogotowie, młody mężczyzna już nie żył. Zastrzelony przez policjantów napastnik nie miał przy sobie dokumentów. Później został rozpoznany przez matkę, która zobaczyła syna na fotografii umieszczonej w gazecie. Jej uwagę zwrócił charakterystyczny ubiór. Napastnikiem, który wdał się w strzelaninę z policjantami, okazał się nim 20-latek z Bełchatowa - Tomasz Sz., który był mieszkańcem pobliskiego osiedla 1000-lecia. Napad i śmierć młodego chłopaka wywołały szok wśród osób, które go znały.
- To było bardzo duże zaskoczenie wśród rówieśników. Znaliśmy się przelotnie ze spoktań i imprez. To był bardzo spokojny chłopak i nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że odważy się zrobić coś takiego – wspomina Ola, mieszkanka Bełchatowa.
Dlaczego odważył się na taki krok? Plotek i domysłów było wiele, jednak tej zagadki nie udało się rozwiązać do dziś...
Komentarze (0)