Projektem NABE polska energetyka żyła od kilku lat. Pomysł wydzielenia elektrowni konwencjonalnych i kopalni węgla brunatnego miał tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci, którzy za nim optowali przekonywali, że takie rozwiązanie pozwoli spółkom energetycznym łatwiej pozyskiwać finansowanie na budowę OZE m.in. wiatraków i fotowoltaiki. Oponenci uważali z kolei, że NABE to kroplówka albo nawet „energetyczne hospicjum” dla tradycyjnej energetyki konwencjonalnej, w którym będzie ona powoli dogorywała. Wśród planowanych do wydzielenia zakładów znalazły się spółki wytwórcze największych producentów energii w kraju (PGE, Enea, Energa i Tauron), Wśród nich były również kopalnia i elektrownia Bełchatów, dlaczego trudno się dziwić, że projekt wzbudzał ogromne emocje wśród górników i energetyków.
Proces powstania NABE przeciągał się, a datę uruchomienia nowego podmiotu kilkukrotnie przekładano. Po wielomiesięcznych rozmowach związkowcy z przejmowanych zakładów wynegocjowali umowę społeczną, która dawała gwarancje pracownicze i sowite odprawy, ostatecznie zgodzili się na nowy projekt. Do pokonania było jednak wiele formalności, jednak ostatecznie stanęło na tym, że nowy podmiot powstanie jesienią tego roku. W wakacje podpisano wstępne porozumienie z koncernami energetycznymi, które precyzowało, że Skarb Państwa miał przejąć aktywa spółek wytwórczych za ok. 4 mld zł, dodatkowo NABE musiało spłacić ok. 10 mld zł długów w ciągu ośmiu lat.
Nowy podmiot potrzebował jednak państwowych gwarancji finansowania m.in. na zabezpieczenie zakupu praw do emisji CO2. Ustawa w tej sprawie trafiła do Sejmu i została przegłosowana w połowie sierpnia. Senat w całości zawetował, a Sejm nie zdążył już weta odrzucić przed wyborami. W PGE przyznali, że biorą pod uwagę funkcjonowanie z kopalniami i elektrowniami w 2024 roku, ale liczą na pomyślny finał z NABE po wyborach. Jednak wszystko wskazuje na to, że… jednak takiego nie będzie, ponieważ Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica, jeśli zdołają oczywiście utworzyć rząd, wydają się mieć nieco inny pomysł na krajową energetykę.
Grzegorz Onichimowski, były prezes Towarowej Giełdy Energii, a w tej chwili ekspert Instytutu Obywatelskiego związanego z PO, który współtworzył program energetyczny tej partii, w rozmowie z „Business Insider”, przyznał, że nie jest zwolennikiem NABE. Stwierdził też, że ma inny pomysł na rozwiązanie problemu tracących rentowność bloków węglowych. Uważa, że powinny mieć one specjalne miejsce w systemie i być w tzw. rezerwie, która pozostawałaby do dyspozycji operatora krajowej sieci przesyłowej czyli Polskich Sieci Elektroenergetycznych.
- Dostrzegamy potrzebę uregulowania sytuacji związanej z elektrowniami węglowymi. Zwłaszcza tymi, które stracą wsparcie z rynku mocy. Mamy na to zaledwie półtora roku, bo wtedy część bloków węglowych utraci wsparcie i stanie się nierentowna, o ile już nie jest. Musimy zdecydować, co zrobić z tymi aktywami - mówi Grzegorz Onichimowski, cytowany przez portal „Business Insider”.
Na jego łamach też krytycznie ocenia pomysł utworzenia Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego.
- PiS wymyślił projekt NABE, ale oparł go na fałszywych założeniach. Projekt zakłada, że elektrownie węglowe mają osiągać pozytywne przepływy pieniężne co najmniej do 2028 r. Z naszych analiz wynika coś zupełnie odwrotnego. Musimy przyjrzeć się projektowi NABE bardzo dokładnie. Dopiero gdy poznamy szczegóły, zdecydujemy, co dalej z tym zrobić — twierdzi Onichimowski.
Co więc dalej z elektrowniami pracującymi na węglu brunatnym i kamiennym? Onichimowski w rozmowie z „Business Insider” stwierdził, że wizja „utraty dużej części sterowalnych mocy jest problemem i rozwiązanie tego problemu będzie jednym z priorytetów nowego rządu”.
Komentarze (0)