Zacznijmy od spraw najważniejszych, czyli zdrowia Grzegorza Łomacza, który jest nie tylko podstawowym rozgrywającym bełchatowskiej drużyny, ale też następcą Mariusza Wlazłego w roli kapitana zespołu. Na początku czwartego seta "Gregor" po jednej z akcji kucnął i już na pierwszy rzut oka widać było, że jest zamroczony. Po interwencji sztabu medycznego PGE Skry opuścił boisko, a na parkiecie zastąpił go Serb Mihajlo Mitić. Co działo się dalej?
Kapitan PGE Skry nie powrócił już do gry i do końca meczu przebywał w asyście lekarza zawodów oraz fizjoterapeutów bełchatowskiej drużyny. Po spotkaniu czuł się już dużo lepiej, ale cała sytuacja zaniepokoiła nie tylko trenerów i innych zawodników, ale też wielu kibiców. Szczegółowej diagnozy w temacie zdrowia Łomacza jeszcze nie ma, jednak trener Michał Mieszko Gogol podejrzewa, że jest to powikłanie po przebytej przez rozgrywającego choroby COVID-19.
"Dlatego jeśli ktoś żartuje z tej całej sytuacji związanej z koronawirusem, to miał najlepszy dowód, że tak nie jest. Wszyscy jeszcze czujemy skutki tej choroby. Trenujemy teraz bardzo krótko. Siatkarze po dłuższych zajęciach, niż godzina i 40 minut, są wycieńczeni. Mają też problem ze złapaniem oddechu po bardziej intensywnych ćwiczeniach. Sytuacja jest bardzo trudna. Potrzebujemy czasu, żeby się odbudować fizycznie, a tego czasu nie mamy. Czeka nas mecz za meczem" - mówił po meczu zaniepokojony szkoleniowiec.
Grzegorzowi Łomaczowi życzymy oczywiście szybkiego powrotu do pełni sił i mamy nadzieję, że szczegółowe badania lekarskie nie wykażą poważnych problemów zdrowotnych.
Przechodząc do samego występu PGE Skry w Warszawie, był to już lepszy mecz w wykonaniu bełchatowian niż sobotnie starcie z Cuprum Lubin (0:3), ale ponownie nie udało się zdobyć chociażby jednego punktu. Żółto-czarni byli równorzędnym rywalem dla wychodzącej z kryzysu VERVY w trzech z czterech rozegranych setów, ale wygrać udało się tylko pierwszego z nich (25:23). W pozostałych lepsi byli gospodarze, którzy trzecią odsłonę wygrali na przewagi (29:27), a i czwartą również tylko różnicą dwóch oczek (25:23). O drugiej nie ma nawet co wspominać, trzeba o niej jak najszybciej zapomnieć, bo siatkarze z Bełchatowa przegrali ją do 11!
Gołym okiem było widać, że grający wciąż bez Serba Dusana Petkovicia (pojawił się na krótko w trzeciej partii) i Amerykanina Taylora Sandera, zawodnicy PGE Skry zostawili na boisku całe serducho, więc trudno mieć pretensje o wynik. W czym konkretnie lepsza była drużyna gospodarza? Największą różnicę mogliśmy zaobserwować w ataku, w którym to elemencie podopieczni Andrei Anastasiego byli lepsi o kilkanaście oczek oraz skuteczniejsi o 20 punktów procentowych.
Czasu na poprawę formy w najbliżym czasie wiele nie będzie, bo już w najbliższą niedzielę PGE Skra Bełchatów zmierzy się na wyjeździe z Aluronem CMC Wartą Zawiercie (godzina 14:45, transmisja w Polsacie Sport), a na początku grudnia podopiecnych trenera Gogola czeka mecz ligowy z Grupą Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle (4 XII), po którym żółto-czarni przystąpią niemal z marszu do pierwszego turnieju fazy grupowej rozgrywek Ligi Mistrzów CEV (8-10 XII).
VERVA Warszawa ORLEN Paliwa - PGE Skra Bełchatów 3:1 (23:25, 25:11, 29:27, 25:23)
VERVA: Trinidad, Kwolek, Wrona, Superlak, Szalpuk, Nowakowski, Wojtaszek (libero) oraz Kozłowski, Grobelny, Ziobrowski.
PGE Skra: Łomacz, Katić, Kłos, Filipiak, Ebadipour, Bieniek, Piechocki (libero) oraz Mitić, Sawicki, Petković.
Komentarze (0)