reklama
reklama

Jak uczy polska szkoła w 2023 roku? Co z kompetencjami XXI wieku? Czy oceny naprawdę są potrzebne? Rozmowa z Adą Chmielewską

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura i edukacjaJedną z największych bolączek polskiej szkoły jest brak indywidualnego podejścia do ucznia. Obojętnie jakie potrzeby ma dziecko, szkoła raczej ich nie zaspokoi. Źle rozumiany jest także system oceniania, gdyż zdobywanie ocen traktuje się jako sztukę samą w sobie – uważa Ada Chmielewska, psycholożka, edukatorka, trenerka edukacji, współwłaścicielka szkoły językowej Speak:Art.
reklama

Singapur, w którym Pani mieszka, często pojawia się w czołówkach rankingów dotyczących wyników nauczania. Czym cechuje się ten system edukacji?

Wybierając Singapur na miejsce zamieszkania, w dużej mierze kierowaliśmy się możliwościami edukacyjnymi dla dzieci. Jednak nie chodzą one do szkoły publicznej, a międzynarodowej. System publiczny, owszem, ma wymierne efekty w postaci bardzo dobrych wyników w egzaminach, ale wiąże się to z dużą presją na testowanie, ocenianie, liczbowe podsumowywanie tego, czego dzieci już się nauczyły.

A szkoła Pani dzieci?

Pracuje w ogólnoświatowym systemie IB (International Baccalaureate). Powstał w latach 60. jako inicjatywa ONZ, która chciała stworzyć dla dzieci dyplomatów sieć szkół działających w jednakowy sposób. Dziś coraz częściej uczęszczają do nich dzieci ekspatów. Takie szkoły istnieją również w Polsce – niepubliczne na poziomie podstawówki, ale i publiczne na poziomie szkół średnich. Są również hybrydy z polskim systemem edukacyjnym, ale międzynarodową maturą IB.

reklama

Powszechny w Polsce, pochodzący z XIX wieku system pruski wydaje się coraz bardziej oderwany od rzeczywistości młodych ludzi i ich rodziców. Dlaczego wciąż w nim tkwimy, choć krytykujemy?

Odgórne reformy zawsze są mocno polityczne. Ciekawe jest natomiast to oddolne nastawienie. Szkoły IB opierają naukę na dziesięciu wartościach, które chcą swoim uczniom przekazać (tzw. learner profile). Jedną z nich jest bycie refleksyjnym, czyli umiejącym zadawać pytania, analizować szanse, ryzyka, słabe i mocne strony. Polska szkoła niestety raczej nie uczy bycia refleksyjnym. Refleksji brakuje więc i w pokoleniu rodziców, którzy nie zastanawiają się, czy edukacja przystaje do współczesnych wyzwań i dzieci. Jeśli już refleksja się pojawia, to bardzo często ogranicza się do stwierdzenia, czego w edukacji rodzic nie chce. Nie ma wniosków na temat tego, czego chce.

reklama

Ale szkół alternatywnych pojawia się coraz więcej.

Tylko że niestety, alternatywne nie zawsze w tym przypadku znaczą dobre. Tym szkołom często brakuje spójnej wizji kształcenia i profilu absolwenta. Zdaję sobie sprawę, że nowe placówki są w dynamicznym procesie, zmieniają zasady, sprawdzają swoją efektywność. Z jednej strony, to zrozumiałe. Ale z drugiej, nie chciałabym, żeby moje dziecko brało udział w edukacyjnym eksperymencie. Stąd rada dla rodziców wybierających przedszkole lub szkołę: warto porozmawiać z kadrą zarządzającą i zapytać nie o to, co dzieci jedzą na śniadanie, ale o wizję, cele, profil absolwenta, klucz doboru nauczycieli. Odpowiedzi pokażą kierunek, w którym placówka zmierza.

Pytając o opinie na temat przedszkola lub szkoły, często można usłyszeć, że wszystko zależy od kadry, na którą się trafi. Trafisz dobrze, będziesz mieć fajną szkołę. Trafisz źle, musisz przetrwać.

reklama

Nie chciałabym dla swoich dzieci ruletki. Nie chciałabym po pół roku oceniać, czy wychowawczyni jest fajna, nauczyciele partnersko traktują dzieci, a całe podejście ma sens. Wydaje mi się to lekkomyślnością. Mam wrażenie, że wciąż bardzo małą wagę przykładamy do wyboru placówek edukacyjnych naszych dzieci.

Może dlatego, że od pokoleń uczymy się w tym samym systemie? Pokutuje przekonanie typu „My tak mieliśmy i wyszliśmy na ludzi” albo „System działa od lat i dzieci dają radę”.

Polska służba zdrowia też działa od lat, a nie wyobrażam sobie, żeby ktoś powiedział, że nie należy jej zmieniać, tylko trzeba dać radę. Naprawdę chcemy, by nasze dzieci przez pierwszych 15 lat życia skupiały się na przetrwaniu w niesprzyjających warunkach? Ponadto, dzisiejszy świat wygląda zupełnie inaczej niż 15-20 lat temu. Kiedyś zmiany zachodziły o wiele wolniej. Przepływ informacji pomiędzy krajami potrafił czasem trwać całymi miesiącami! Dziś - w dobie internetu - w ciągu kilku minut dowiadujemy się o ważnych wydarzeniach z drugiego końca świata. A w ostatnim 50-leciu mieliśmy przekrój co najmniej kilku odmiennych pokoleń – baby boomers z lat powojennych, pokolenie X, Y, Z. Dziś specyfika pracy z młodzieżą w odstępie zaledwie 3-4 lat wymaga zupełnie innego podejścia.

Jakie są główne różnice?

Po pierwsze, młodzieńcze cele aktualnych 30-40-latków (stabilna praca, mieszkanie, samochód) raczej nie pokrywają się ze szczytem marzeń obecnych młodych ludzi. Jeżeli chcemy zapewnić im możliwość spełnienia (np. pracy w międzynarodowych firmach, podróżowania po świecie, posiadania równowagi work-life balance), potrzebna jest przystająca do nich edukacja. Po drugie, część zawodów, które będą wykonywały nasze dzieci, jeszcze nie istnieje. Ale polska szkoła nie przygotowuje do tej nieznanej przyszłości.

Jakie są największe bolączki tej szkoły?

Wspólnym mianownikiem w ustach zarówno rodziców, jak i nauczycieli jest brak indywidualnego podejścia do ucznia. Obojętnie jakie potrzeby ma dziecko, szkoła raczej ich nie zaspokoi. Jeżeli ma ponadprzeciętne zdolności, nie ma szans ich rozwijać. Przykładem są dzieci wracające z emigracji. Mimo że perfekcyjnie posługują się językiem obcym, nadal muszą chodzić na lekcje na poziomie początkującym. System nie przewiduje żadnego rozwiązania tej sytuacji. Tak samo jest z dziećmi ze specjalnymi potrzebami, np. nadwrażliwością na dźwięk, albo uczniami z pamięcią kinestetyczną, którzy do efektywnego zapamiętywania potrzebują ruchu, a w szkołach są postrzegani jako problematyczni i próbuje się ich ograniczać. 

Czy da się indywidualnie podejść do uczniów w klasie liczącej 30 osób?

Tak. Często wystarczą niewielkie zmiany. Chodzi o detale jak np. ustawienie ławek w kształcie litery U, prowadzenie prac projektowych w grupach. Czasem jednak potrzebne są większe zmiany, np. rezygnacja – chociażby częściową – z oceniania.

Rezygnacja z ocen? To nie do pomyślenia dla wielu nauczycieli, rodziców, a nawet uczniów.

I to kolejna bolączka polskiej szkoły. System oceniania jest źle rozumiany, zdobywanie ocen jest sztuką samą w sobie. A jeśli się od niego odejdzie, efekty są niesamowite. Dzieci pozbawione motywacji zewnętrznej z ogromną skutecznością rozwijają motywację wewnętrzną. Im wcześniej przestają stykać się z ocenami, tym szybciej i łatwiej to przychodzi. Polecam obserwować w mediach społecznościowych Katarzynę Pelc czy Magdalenę Sierocką – nauczycielki, które zrezygnowały z ocen i pokazują, jak rozwijają się ich uczniowie. Sama jestem aktualnie zaangażowana w projekt Connected Learning*, w którym promujemy naukę angielskiego napędzaną zaangażowaniem uczniów w międzynarodową współpracę z klasami z innych krajów, a nawet kontynentów. Jednocześnie ta nauka jest zupełnie pozbawiona oceniania przez nauczyciela.

Jak odnajdują się uczniowie?

Tu znów wracamy do umiejętności bycia refleksyjnym. Jeśli młody człowiek bezrefleksyjnie uczy się angielskich słówek po to, by zaliczyć sprawdzian, zaczyna rozważać różne inne możliwości osiągnięcia tego samego celu, np. poprzez ściąganie. Jeżeli natomiast uczy się słówek, żeby ich używać i nie ma na sobie presji oceny, to celem jest nauka słówek, a nie zaliczenie sprawdzianu. To robi ogromną różnicę. Ocenianie dzieli się na podsumowujące i kształtujące. Pierwsze mówi uczniowi, ile i na ile się nauczył. Drugie podkreśla, co uczeń już umie. W Polsce co do zasady testy nie sprawdzają, czego uczeń się nauczył, ale wyłapują to, czego jeszcze nie umie.

Jak inaczej można weryfikować wiedzę? Czy w ogóle trzeba ją weryfikować?

Dobrym przykładem jest system islandzki, który miałam szansę dogłębnie poznać dzięki grantom ze środków EOG w ramach Programu Edukacja. Islandczycy odeszli od standaryzowania, co uczeń powinien na danym poziomie edukacji umieć. Każdy uczy się w swoim indywidualnym tempie, a jego progres jest porównywany do wcześniejszych umiejętności. Nie musi wiedzieć tego, co w danym momencie jego koledzy. W polskiej szkole są sztywno ustalone ramy czasowe na przechodzenie kolejnych poziomów. Ale i tak można przejść do kolejnej klasy, nie potrafiąc najważniejszych rzeczy. Z drugiej strony, zatrzymywanie dziecka w tej samej klasie jest rodzajem kary, która nie daje żadnego pozytywnego efektu, a stygmatyzuje. Pytanie też: czy wiedza, którą szkoła weryfikuje, na pewno jest potrzebna? Ile dziś – w czasach powszechnego dostępu do wiedzy np. w telefonie – znaczy matura?

Według Rady Europejskiej jedną z kluczowych kompetencji XXI wieku jest umiejętność wyszukiwania, rozumienia i tworzenia informacji.

Dziesięć kompetencji XXI wieku to bardzo trafny zestaw tego, co młodzi powinni umieć. Wyszukiwanie i weryfikowanie informacji, poruszanie się w mediach i nowych technologiach, krytyczne myślenie, rozwiązywanie problemów, kooperacja, kreatywność, komunikacja – tych rzeczy powinna uczyć współczesna szkoła. W polskiej tego nie ma lub jest bardzo mało. W projekcie Connected Learning używanie umiejętności XXI wieku uznajemy za tak samo istotny priorytet jak realizowanie zagadnień z podstawy programowej.

Skrytykowałyśmy tę szkołę niemal z każdej strony. Ale padła też krytyka pod adresem alternatywnych placówek. Czy istnieje zatem dobra alternatywa?

Wybór szkoły to bardzo skomplikowany proces, który często wymaga wielu kompromisów. Największym ograniczeniem jest oczywiście dostępność oferty edukacyjnej w naszej okolicy. Dodatkowo jako rodzice musimy wziąć pod uwagę możliwości naszego domowego budżetu. Dokładając do tego domową logistykę może się okazać, że jedyną opcją będzie po prostu najbliższa szkoła rejonowa. Niezależnie na jaką ścieżkę się zdecydujemy, warto uzbroić dziecko w świadomość tego, czego doświadcza, nauczyć je refleksyjności i zadawania pytań. Choć nie wszyscy nauczyciele to lubią, uczeń ma prawo zapytać, jaki jest cel tego, czego się uczy albo dlaczego zadano mu taką pracę domową. Wcale nie mam na myśli kwestionowania wszystkiego, co nauczyciel powie ani egoistycznej postawy w klasie. Chodzi o kompetencję krytycznego myślenia, a także sygnalizowania swoich potrzeb przy jednoczesnym szacunku do innych. To istotne również w grupie rówieśniczej.

Edukacja domowa jest rozwiązaniem?

Na pewno jest alternatywą godną rozważenia. W ramach projektu “Jak nie zabłądzić w domu?”** wspieramy rodziców w podjęciu decyzji zgodnej z indywidualnymi potrzebami i uwarunkowaniami ich dziecka. Jedno bowiem świetnie odnajdzie się w edukacji domowej, drugie w reżimie szkoły systemowej, a trzecie najlepiej rozwinie się, będąc do szóstego roku życia z mamą w domu. Pandemia dość wyraźnie pokazała, co dzieciom służy. Część z nich w domach rozbudziła w sobie chęć do nauki i poszukiwania wiedzy. Ale była też grupa bez motywacji wewnętrznej. A dla wielu potrzebne do nauki okazało się towarzystwo rówieśników. Podobne zjawisko obserwowaliśmy na rynku pracy, który pod wpływem pandemii bardzo się uelastycznił. Może w końcu przyjdzie pora na szkołę? Tylko tutaj dochodzi jeszcze jedna systemowa bolączka.

Jaka?

Polska edukacja jest absolutnie niedofinansowana – zarówno ze środków publicznych, jak i ze strony rodziców, których na to stać. A nie oszukujmy się – zwykle za pieniędzmi idzie jakość. Co ciekawe, istnieje społeczne przyzwolenie na to, by płacić za studia, ale nie za edukację na niższych poziomach, w którą – moim zdaniem – należy inwestować. W przedszkole kształtujące podstawowe kompetencje, jak np. komunikacja, asertywność, kreatywność, refleksyjność, inteligencja emocjonalna. Wtedy tworzy się baza dająca kopa do uczenia się. Baza sprawiająca, że dziecko o wiele lepiej poradzi sobie w przeciętnej szkole podstawowej, średniej i w ogóle w życiu.

Rozmawiała Paulina Jęczmionka-Majchrzak.

 

* Projekt o numerze EOG/21/K4/W/0036 “Connected Learning - popularyzacja międzynarodowej i międzykulturowej współpracy uczniów online, rozwijającej umiejętności XXI wieku” korzysta z dofinansowania o wartości ok. 186 tysięcy euro otrzymanego od Islandii, Liechtensteinu i Norwegii w ramach Funduszy EOG.
** Projekt numer EOG/21/K4/W/0136 „Jak nie zabłądzić w domu? - propozycja modelu współpracy szkoły z uczniem w Edukacji Domowej i jego rodzicem - sprawdzone metody działania i nowe rozwiązania dla chętnych” został dofinansowany grantem w wysokości ok. 150 000 euro ze środków Islandii, Liechtensteinu i Norwegii w ramach Funduszy EOG. ​ W najbliższych miesiącach na stronie projektu www.edudomprojekt.pl ukażą się trzy nowe ebooki. Treści będą wspierały rodziców w nawiązaniu dobrej komunikacji z własnymi dziećmi - tymi w edukacji domowej, jak i tymi w systemie szkolnym. 
Projekty są także częściowo dofinansowane ze środków budżetu państwa.​

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama