Adam Michalak to sędzia Sądu Rejonowego w Koninie. Powołany został w 2010 r., obecnie pełni funkcję wiceprezesa tego sądu oraz przewodniczącego Wydziału Rodzinnego i Nieletnich. Kilkanaście dni temu zrobiło się głośno o wniosku, który złożył w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Domagał się zawieszenia organów samorządowych Konina i ustanowienia zarządu komisarycznego z uwagi na brak realizacji zadań wynikających z ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Sprawa związana jest z wcześniejszą kontrolą wojewody wielkopolskiego w konińskim Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie, która wykazała szereg nieprawidłowości.
Bartosz Skonieczny: Wiceprezydent Witold Nowak: „W trakcie trwającej, tak się akurat złożyło być może, ja nie wiem, kampanii wyborczej (…)”. Prezydent Piotr Korytkowski: „Kontekst w niektórych wypowiedziach wypływał, w jakim czasie to miało miejsce (…)”. Podczas sesji władze Konina sugerowały, że pana wniosek mógł mieć związek z kampanią wyborczą. Rzeczywiście tak było?
Adam Michalak: Chronologia wydarzeń jest taka: pismo do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji napisałem 16 czerwca. Kamilek Mrozek (8-latek z Częstochowy - przyp. red.) zmarł na początku maja. To był czas takich emocji w sądownictwie rodzinnym, dostawaliśmy też ponaglające pisma z Ministerstwa Sprawiedliwości o wskazanie, jak tam nasze sprawy rodzinne. Równolegle od dwóch lat zderzamy się z problemem braku rodzin zastępczych zawodowych na terenie miasta. Na terenie powiatu tego problemu nie ma. W swoim referacie miałem dwie poważne sprawy. Jedna bardzo przypominała scenariusz z Częstochowy. Była dwójka dzieci u pani, która związała się z partnerem. Starsza córka wyznała, że ten partner uderzył ją kijem. Z płaczem wyznała to w szkole, w obecności pedagoga. Podjęliśmy działania, by szybko znaleźć rodzinę zastępczą. Nie było kandydatów spokrewnionych, więc ruszyliśmy z batalią poszukania rodziny zastępczej zawodowej. To wyglądało jak gra w tenisa – odbijanie piłeczki, że nie ma. Rozumiem, tylko co mnie to interesuje? Ja muszę mieć rodzinę zawodową. Nie ma. Proszę o rodzinę – nie ma. I tak to wyglądało. Druga sprawa na szczęście się rozwiązała. Smerfy się boją Gargamela. Ta perspektywa zarządu komisarycznego zadziałała, znalazło się miejsce. Ale nadal jedna sprawa jest nierozwiązana. Twierdzenie, że to ma charakter polityczny – to jest nonsens. Niech pan zwróci uwagę, ilu posłów głosowało nad ustawą potocznie nazywaną „lex Kamilek”. 441 posłów było za. Gdy chodzi o dobro dziecka, barwy polityczne nie mają absolutnie żadnego znaczenia. Z naszej inicjatywy spotkaliśmy się z przedstawicielami pieczy zastępczej z Konina i powiatu. Mówiliśmy otwarcie: może dojść do jakiejś tragedii. Odpowiedzi były: my wiemy. To co ja miałem robić?
Ale musiał pan jako prawnik wiedzieć, że taki wniosek nie przyniesie skutku w postaci zawieszenia władz miasta.
Gdy przychodzę do sądu, politykę zostawiam w szatni razem z płaszczem. Ja nie uprawiam polityki, ja jestem sędzią rodzinnym. Ktoś z radnych powiedział, że to jest wytoczenie armaty na komara. Tylko przepraszam bardzo, gdyby doszło w rodzinie do tragedii, to nie tylko Wasz portal przyjechałby pod sąd. Tu by stały wozy transmisyjne TVP Info, TVN24, Polsat News i by wszyscy szukali winnego. Gdzie? W sądzie rodzinnym.
Nie było innych narzędzi, by próbować tę sytuację poprawić?
Były. Wszystkie już wcześniej wykorzystałem. Składałem zawiadomienia do prokuratury. Jeszcze wcześniej pisałem list do prezydenta miasta, żeby mi pomógł. Jak ten Gargamel nad smerfami – zwracałem się do kogoś, kto jest nad MOPR-em zwierzchnikiem. Nie zawsze to przynosiło skutek. Miałem taką sprawę w referacie – trójka dzieci do zabezpieczenia. Brak kandydatów w rodzinie. Ojciec stosujący przemoc wobec intelektualnie niepełnosprawnej matki, która jest od tego partnera-przemocowca uzależniona. Miałem już w aktach załączony wyrok karny, gdzie ojciec pobił swoje dziecko, pięciolatka. I ja się miesiącami prosiłem o rodzinę zastępczą zawodową. Ostatecznie napisałem list do starosty konińskiego. I tak się udało to rozwiązać.
MOPR broni się, że trudno mu pozyskiwać rodziny zastępcze. W odpowiedzi na pismo wojewody wskazuje: „Szeroko prowadzona kampania "Pokochaj" mnie oraz inne działania w celu pozyskania nowych kandydatów na rodziców zastępczych (…) nie przynoszą oczekiwanych efektów. Nadal brakuje w Koninie odpowiedniej liczby rodzin zastępczych”.
Być może to jakiś systemowy błąd, być może trzeba podjąć działania ustawodawcze. Kiedyś były tzw. domy dziecka. Odstąpiono od tej koncepcji. Słusznie, bo po co pakować dzieciaki do zbiorowiska różnej maści, lepiej zapewnić im w miarę naturalne zastępcze środowisko. W ten sposób powstała koncepcja rodzin zastępczych zawodowych. Ale widać, na naszym przykładzie i nie tylko, że jest to problem systemowy. Jeżeli to ujrzało światło dzienne – nawet w tej perspektywie, którą z pokorą przyjmuję, bo ja żadnej polityki nie uprawiam – jeżeli to ujrzy światło ogólnopolskie, bo piszą już, że to pierwszy przypadek w Polsce, że sędzia się domaga. Sędzia się nie domaga, sędzia się ratuje. To jest ostatnia deska ratunku. Być może ktoś w ciele ustawodawczym zastanowi się, że trzeba coś z tym zrobić. Ta kampania informacyjna MOPR [„Pokochaj mnie” – przyp. red.] to też był skutek moich działań. Widziałem artykuły na portalu i ogłoszenie na jakimś przystanku. Byłem kiedyś w Kaliszu i widziałem tam w centrum handlowym, gdzie jest bardzo dużo ludzi, wywieszone plakaty informujące o rodzinach zastępczych. Gdybym mógł coś podpowiedzieć: brakuje zachęty finansowej. To fajnie, pięknie brzmi: zostań rodzicem zastępczym, realizuj się. Ale bycie rodzicem zastępczym jest też źródłem zarobkowania. Być może trzeba by to wkręcić w tę kampanię informacyjną. Ale to nie jest moja kompetencja, ja robię to, co do mnie należy.
Był jakiś odzew po tym wniosku ze strony posłów, mediów, może innych sędziów?
Odczuwam to w ten sposób, że sytuacja dla sędziów jest lepsza, bo zrobiliśmy sobie, mówiąc cynicznie, taką ochronkę. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. I proszę mi nie przypisywać działalności politycznej. Ja działam dla dobra wydziału, dla dobra dziecka, dla dobra swojego warsztatu pracy orzeczniczej. Gdy jest potrzeba to trzeba mówić: jest źle, naprawcie to.
Może to jest tak, że i pan, i sąd, i MOPR, i władze miasta – wszyscy jesteście tylko trybikami w maszynie, która nie działa.
Dobrze pan to ujął. Może będziemy takimi kamieniami rzuconymi na szaniec dobrej sprawy. Może ktoś się w końcu obudzi i powie, że system instytucjonalnej pieczy zastępczej, zawodowych rodzin zastępczych w Polsce nie działa. Żeby nie być gołosłownym – odeślę do artykułu Joanny Zaremby-Stanulewicz w "Rzeczpospolitej", pt. „Czy przeżywamy kryzys pieczy zastępczej?”. Jako przewodniczący wydziału wysłuchiwałem od koleżanek: „Adam, co jest, zwracam się do MOPR-u o rodzinę zastępczą i nie ma odpowiedzi, jest odbijanie piłeczki”. Może to cynicznie zabrzmi: ja wierzę, że MOPR ma problem, ale mnie to nie interesuje.
Panu osobiście grozi odpowiedzialność, gdyby doszło do jakiejś tragedii?
Kiedyś siedmiu sędziów Sądu Najwyższego wydało uchwałę, że sąd nie może napisać w postanowieniu: „umieścić dziecko w zawodowej rodzinie zastępczej, którą wskaże MOPR”. My od razu musimy wiedzieć, do jakiej konkretnej rodziny ma trafić dziecko. I teraz niech pan sobie wyobrazi, że ja mam podstawę do zabezpieczenia dziecka, nie mogę wydać postanowienia, bo nie mam rodziny, więc obciąża mnie już zarzut opieszałości, taki zarzut nade mną ciąży. Zwracam się do MOPR-u, bo tylko czekam, żeby podpisać postanowienie, a tej odpowiedzi nie ma. To jest bardzo niebezpieczne, bo wprowadzamy stan zawieszenia w próżni praw tego dziecka. Nie mam odpowiedzi MOPR-u, nie mogę wydać postanowienia, bo Sąd Najwyższy w uchwale „siódemkowej” powiedział, że musi być już w postanowieniu wskazana z imienia i nazwiska rodzina.
MOPR w ogóle nie odpowiada?
Odpowiada i ja doceniam ich trud. Oni też wykonują katorżniczą robotę. Zwracają się do innych miejskich ośrodków pomocy rodzinie w Polsce i zawsze są odpowiedzi negatywne. Czyli te inne MOPR-y też mierzą się z tym samym brakiem rodzin zawodowych.
Z perspektywy czasu – ta sytuacja pogorszyła się ostatnio, czy może źle jest już od wielu lat?
Ja jestem sędzią rodzinnym od 2016 roku. Wcześniej byłem cywilistą, tam też są problemy, ale nie takie, jak w sądownictwie rodzinnym. To moje doświadczenie, rozszerzając o wiedzę od współpracujących ze mną osób, pań z instytucjonalnej pieczy, Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, sekretarek nawet, wiem, że kiedyś nie było takich problemów z zabezpieczaniem dzieci. Teraz to jest zjawisko masowe. Coraz więcej dzieci ma problemy w rodzinie. Statystyki są alarmujące, można poczytać o rosnącej liczbie prób samobójczych wśród małoletnich. A my, sędziowie rodzinni, musimy się z tym zmierzyć.
Co dalej? Wojewoda w piśmie do prezydenta już zapowiedział, że procedury odwołania władz miasta nie będzie uruchamiał.
Cieszę się, że chociaż połowa moich spraw się przez ten wniosek rozwiązała. Jest więc pozytywny skutek. Coś się wydarzyło, że ja nagle mam jedno z dwojga dzieci w takiej dramatycznej sytuacji gdzie umieścić. Czekam jeszcze na drugą sprawę, mam nadzieję, że się szybko rozwiąże. Jako człowiek boję się, że gdyby jakaś tragedia się w mojej sprawie wydarzyła… Ja już miałem taką głośną medialnie sprawę, z pobiciem w gimnazjum, w 2016 roku. To są emocje, gdy musi pan z dziennikarzami rozmawiać. Trudno, taką sobie profesję wybraliśmy, jesteśmy orłami Temidy. Tylko te orły powinny mieć skrzydła, które pozwolą nam latać. Gdy ktoś nam te skrzydła podcina, nie mówię, że celowo, to jak my mamy być piewcami sprawiedliwości?
Komentarze (0)