W pochodzie szły szwaczki, karatecy w kimonach, kolarze na rowerach, górnicy na galowo i kolorowe szkoły. Każdy chciał władzy ludowej pomachać. Najlepiej kwiatkiem lub chorągiewką.
Na zajęciach praktycznych kleiliśmy słoneczniki z bibuły. Przed samym pochodem mój gdzieś się zapodział. Stałam w kącie i ryczałam. Wychowawczyni znalazła mi kwiatka z celofanu. Pamiętam, jak szeleścił na wietrze. W kolejnym roku połowa klasy machała czerwoną wstążką, a druga połowa białą, ale z zazdrością patrzyłam na siostrę. Niosła oklejoną paskami kolorowej bibuły obręcz z drutu. Kolory tęczy były wszędzie.
To były cudowne dni. Barwne, radosne i przeważnie słoneczne. Moja radość nie zgasła, nawet gdy w jednym roku walił śnieg z deszczem. Miałam 10 lat i dzielnie maszerowałam w krótkim rękawku. Pamiętam, że gdy pochód się skończył, wyszło słońce. Po obiedzie obok kina grały zespoły, sprzedawali watę cukrową, a kolejka do lodów była tak długa, jak pochód.
Pamiętam, że zbiórka była w szkole, później szliśmy na stadion, który był tam gdzie teraz. Wtedy nikt murawą się nie przejmował, lud pracujący miast i wsi był ważniejszy niż jakaś trawa. Głos z megafonu podawał kolejność wymarszu. Panie nauczycielki uważały, aby nas nie pogubić. Już na ulicach na przemian biegliśmy ile sił i mdleliśmy z pragnienia.
Trasa pochodu była odświętnie przygotowana. Krawężniki, przejścia i kamienne fontanny w parku na Narutowicza odmalowano wapnem na biało. Na ulicach i domach wisiały flagi. Pamiętam, że raz w szkole rozdawano czerwone z sierpem i młotem. Kto dostał, zaraz stawiał ją w kącie i uciekał. Jeszcze widzę minę nauczyciela.
Trybuna była obok urzędu gminy. Władza ludowa stała wysoko, machała do nas, a my do niej. Wzdłuż trasy i z okien pozdrawiali nas mieszkańcy. Wszędzie słychać było muzykę, wisiały transparenty. Każdy dostawał chorągiewkę na drewnianym patyku.
Bliżej ulicy Kościuszki spiker ogłaszał, do trybuny honorowej zbliżają się uczniowie szkoły…i tak kolejno.
Pamiętam, że później papierowe flagi pływały w kałużach.
Przygotowania do pierwszego maja trwały tygodniami. W jednym roku pani od wychowania fizycznego wymyśliła specjalny układ. Ręce w górę, w dół w bok i znów górę, później na przemian. Machaliśmy jak sygnaliści na statku. Połączyła kilka klas, ku naszej radości ćwiczyliśmy na matematyce i polskim.
Pani dała z siebie wszystko, my także. Raz, dwa, trzy noga za nogą, niczym wojsko na defiladzie. Wszyscy na biało, w prawej ręce czerwona chusteczka w lewej biała lub na odwrót.Czułam dumę.
Tuż przed trybuną układ się posypał. Ja ręce w górę, koleżanka obok w dół, kolega przede mną w bok. Pani biegła przy krawężniku i coś krzyczała. Następnego dnia w planie był wuef, mnie rano rozbolał brzuch.
Pani powiedziała, że wyszło wspaniale.
Jak nie lubić pierwszego maja!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.