Tak jak zapowiadaliśmy po wczorajszym meczu z Grupą Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle (2:3), trener Michał Mieszko Gogol dał w środę odpocząć kilku liderom, a przynajmniej taki miał plan, posyłając na parkiet środkowego Norberta Hubera, atakującego Bartosza Filipiaka, przyjmującego Milana Katicia oraz libero Roberta Milczarka. Było to logiczne rozwiązanie. Po pierwsze, w czwartek bełchatowianie rozegrają kluczowy mecz z Fenerbahce Stambuł (17.30). Po drugie, Belgowie są najsłabszą ekipą w stawce, co potwierdziła wtorkowa potyczka z Turkami, od których dostali straszne lanie.
Jednak ten cały misterny plan sztabu szkoleniowego PGE Skry poszedł... w las, bo bełchatowscy siatkarze jeszcze przed pierwszą piłką uwierzyli, że mecz się sam wygra. Tylko tak można wytłumaczyć absolutnie żenujący poziom, jaki zaprezentowali w secie otwarcia. Goście szybko objęli kilkupunktowe prowadzenie, które urosło w pewnym momencie do ośmiu oczek i taką przewagę, pomimo próby ratowania wyniku zmianami, utrzymali do samego końca, zwyciężając 25:17. Jak to wyglądało w statystykach? Zero asów i cztery błędy serwisowe, mniej niż 15% perfekcyjnego przyjęcia, a do tego 33% skuteczności w ataku i dwa bezpośrednie błędy w tym elemencie. Tylko blok funkcjonował i całe szczęście. Pisząc kótko, katastrofa.
Drugiego seta rozpoczął już ten sam skład, który stoczył prawdziwą wojnę z ZAKSĄ w dniu wczorajszym, czyli z Sanderem, Petkoviciem i Piechockim. Zabrakło tylko Karola Kłosa, który spokojnie mógł stać w kwadracie, bo Norbert Huber wywiązywał się ze swoich zadań. Jeszcza mała "terapia wstrząsowa" pomiędzy setami i żółto-czarni w końcu zaczęli grać przyzwoicie. Nie wybitnie, nie dobrze, a po prostu przyzwoicie. To wystarczyło, żeby pewnie wygrać dwa kolejne sety (25:20 i 25:18).
Czwarta i jak się na szczęście okazało ostatnia partia dzisiejszego meczu również padła łupem drużyny gospodarza, ale podopieczni trenera Gogola musieli się w tym celu trochę napocić. Niemal przez całego seta wynik był blisko remisu, ale jednocześnie pod kontrolom dziewięciokrotnych mistrzów Polski. 25:21 i 3:1.
Dzięki wygranej z Lindemansem Aalst PGE Skra Bełchatów dopisała do swojego konta w grupie "A" Ligi Mistrzów CEV kolejne trzy punkty i ma już dziesięc oczek. Niemniej pewien niesmak po tym, co zobaczyliśmy w pierwszej odsłonie, pozostaje. Oby tylko ten przegrany set nie kosztował żółto-czarnych awansu do fazy pucharowej, bo byłaby to najbardziej frajerska porażka od wielu sezonów. Porażka tylko i wyłącznie na własne życzenie.
Obecnie nie ma jednak co rozpamiętywać meczu z Belgami. Najważniejsze, żeby w czwartek znowu wyjśc na parkiet pełnym nomen omen energii, jak to było przeciwko kędzierzynianom, i wygrać za komplet punktów z Fenerbahce Stambuł, bo trzynaście oczek powinno wystarczyć do awansu. Jakakolwiek strata mocno skomplikuje sprawę. Początek o godzinie 18.00. Transmisja na antenie Polsatu Spor oraz na platformie IPLA.tv.
PGE Skra Bełchatów - Lindemans Aalst 3:1 (17:25, 25:20, 25:18, 25:20)
PGE Skra: Łomacz, Katić, Bieniek, Filipiak, Ebadipour, Huber, Milczarek (libero) oraz Piechocki (libero) Sander, Petković
Lindemans: Zoppelari, Rybicki, D’Heer, Oprins, van de Velde, van de Voorde, Verstraete (libero) oraz van Hoyweghen, Smidl
Komentarze (0)