Coś, co wielu uznało za nieodłączny element nocnych podróży, spontanicznych spotkań czy powrotów do domu. Teraz ma zniknąć niemal bez ostrzeżenia.
Alkohol nocą poza zasięgiem konsumentów
Najnowsza propozycja ustawowa zakłada całkowite zablokowanie sprzedaży alkoholu w miejscach, które do tej pory były dostępne o każdej porze doby. Co ciekawe, jeszcze kilka miesięcy temu nie planowano tak drastycznych ograniczeń — pomysł pojawił się dopiero w najświeższej wersji projektu. W uzasadnieniu zmian znalazło się kluczowe stwierdzenie: „Uniemożliwienie nabywania napojów alkoholowych w miejscach koncentrujących się na obsłudze kierowców”.
To zdanie wywołało burzę. Według autorów dokumentu to właśnie kierowcy są szczególnie narażeni na „pokusy nocnego zakupu”. Według krytyków — zostali po prostu wrzuceni do jednego worka i potraktowani jak osoby potencjalnie nieodpowiedzialne. Wielu oburza się, że władza nie rozróżnia zakupów „w trasie” od zakupów „po trasie”.
2 procent sprzedaży, ale 100 procent uwagi ustawodawców
Statystyki pokazują jasno — tego typu punkty odpowiadają jedynie za około 2 procent sprzedaży alkoholu w skali całego kraju. Mimo to to właśnie one stały się głównym celem ustawodawców. Urzędnicy tłumaczą, że nie chodzi o liczbę sprzedanych butelek, lecz o całodobowy charakter działalności. W wielu mniejszych miejscowościach to jedyne miejsce, gdzie można zdobyć trunek po 22.00 lub w święta.
Przeciwnicy ostrzegają, że zakaz nie rozwiąże problemu, a jedynie uczyni zakupy bardziej uciążliwymi. Jeśli ktoś naprawdę będzie chciał sięgnąć po alkohol późnym wieczorem — znajdzie sposób. Różnica polega na tym, że teraz zrobi to legalnie i jawnie, a później — może już nie.
Wydzielone strefy alkoholowe w każdym sklepie
Projekt uderzy nie tylko w nocnych klientów, ale także w zwykłe zakupy dzienne. Kolejnym zapisem przewidziano obowiązek umieszczania wszystkich napojów alkoholowych — nawet tych poniżej 4,5 proc. — w specjalnie wydzielonych strefach. Nie będzie już sytuacji, w której piwo stoi obok wody mineralnej, a kolorowe butelki mieszają się z napojami gazowanymi.
To oznacza poważne zmiany w układach sklepów. Duże sieci prawdopodobnie sobie poradzą. Ale małe sklepy osiedlowe? Wielu właścicieli już teraz zapowiada, że zamiast budować osobne strefy, po prostu zrezygnują ze sprzedaży alkoholu — bo zwyczajnie nie mają gdzie takiej strefy stworzyć.
Koniec z dostawą alkoholu do domu
Największy cios może jednak spaść na rynek sprzedaży online. Do tej pory wystarczyło zamówić zestaw do domu przez stronę internetową lub aplikację. Po zmianach taki scenariusz przestanie istnieć. Nowy system przewiduje, że sklep internetowy będzie mógł przyjąć zamówienie, ale odbiór będzie musiał nastąpić osobiście w punkcie sprzedaży.
Bez dowodu ani rusz — sprzedawca będzie miał obowiązek sprawdzić dokument. Jeśli klient zapomni portfela, nawet jeśli ma 50 lat, towaru nie dostanie. Zwolennicy uważają, że to skuteczna ochrona przed sprzedażą nieletnim. Przeciwnicy ripostują, że to raczej biurokracja, która utrudni życie wszystkim.
Oficjalne stanowisko resortu: walka z dostępnością
Ministerstwo nie udaje, że chodzi o coś innego. „Chcemy ograniczyć powszechność alkoholu i zmniejszyć jego obecność w przestrzeni publicznej” — tłumaczą urzędnicy. To przyznanie wprost, że motywacją jest nie tylko bezpieczeństwo, ale zmiana społecznych nawyków.
Niektórzy widzą w tym słuszną politykę zdrowotną. Inni mówią otwarcie — to próba wychowywania obywateli siłą. Padają też pytania: co będzie następne? Ograniczenia w zakupie słodyczy? Zakaz sprzedaży energetyków?
Czy zakaz sprzedaży alkoholu naprawdę coś zmieni?
Eksperci są podzieleni. Jedni twierdzą, że ograniczenie dostępności choćby częściowo zniechęci do impulsywnych zakupów. Inni ostrzegają przed wybiciem podziemia sprzedażowego lub przed zjawiskiem „kupowania na zapas”.
Scenariusz jest prosty: jeśli czegoś nie można dostać o 23.00, niektórzy kupią dwie butelki o 18.00 — na wszelki wypadek. Czy o to naprawdę chodziło autorom projektu?
Komentarze (0)