Było około 22-ej, sobota 9 grudnia. 60-letnia kobieta poprosiła w rozmowie telefonicznej swojego syna, by natychmiast przyjechał do jej domu. Kiedy mężczyzna zgodnie z prośbą dotarł na miejsce, pierwsze co zauważył to 55-letniego konkubenta swojej matki leżącego w kałuży krwi. Obok stała oparta o ścianę siekiera. Ofiara miała rany głowy, ale żyła. Mężczyzna wezwał pogotowie ratunkowe.
Z oficjalnych informacji przekazanych przez Katarzynę Babczyńską, rzeczniczkę szpitala wynika, że mężczyzna został przywieziony w nocy do bełchatowskiego szpitala i natychmiast trafił na stół operacyjny.
- Pacjent z licznymi ranami, przede wszystkim głowy, był operowany przez neurochirurgów. Kilka godzin po operacji stan mężczyzny się pogorszył i pomimo podjęcia kilkudziesięciominutowej reanimacji nie udało się go uratować – informuje Katarzyna Babczyńska, rzecznik szpitala.
Mężczyzna nie jest jedyną śmiertelną ofiarą tego zdarzenia. Kiedy w domu, w którym doszło do tych dramatycznych wydarzeń pojawiła się policja i rozpoczęła jego przeszukanie, w garażu ujawniono zwłoki kobiety. Dziś wszystko wskazuje na to, że popełniła samobójstwo wieszając się.
Mieszkańcy ulicy Jutrzenki, gdzie doszło do tragedii, zgodnie twierdzą, że nic nie wskazywało, aby prawdopodobna sprawczyni masakry sprawiała wrażenie zdolnej do popełnienie takiego czynu. Uchodziła za przyjazną i towarzyską osobę, z którą przyjemnie można było zamienić słowo.
- Przyjemna drobna kobietka, nieraz pogadaliśmy sobie dłużej w sklepie. Kto by pomyślał, że mogła być zdolna do takich rzeczy - relacjonuje mężczyzna mieszkających na Jutrzenki.
Kolejne szczegóły tej przerażającej historii poznamy po zakończeniu prokuratorskiego śledztwa. Na jutro zaplanowano sekcję zwłok obu ofiar, która być może wniesie nowe fakty w sprawie.