"Lwowskie Klimaty" to knajpka na łódzkim Polesiu, zlokalizowana przy ul. Kopernika. Po przekroczeniu jej progu w oczy rzuca się ogromne malowidło ścienne. Prezentuje lwowską architekturę. Autorem pracy jest tata pani Swietłany, właścicielki. Wrażenie robią też ukraińskie ozdoby, bieżniki czy suszone rośliny. Sercem jednak jest kuchnia, to nad nią unosi się piękny zapach, tutaj tętni życie. To tutaj lepione są pierogi - tysiąc dziennie przez jedną kucharkę, przygotowywany barszcz ukraiński czy wypiekane są bułeczki czosnkowe, pachną i smakują obłędnie. Pani Swietłana zatrudnia kilkanaście osób. Wszyscy pochodzą z Ukrainy.
Namiastka Lwowa w sercu łódzkiego Polesia
Kucharki pani Swietłany serwują pierogi wytrawne, wegetariańskie i na słodko. Tych pierwszych jest 10 rodzajów, drugich 11, a na słodko 7. Codziennie lepi się ich tutaj tysiące. Jedna kucharka lepi około tysiąca pierogów dziennie. Można tu także zjeść naleśniki z makiem, to doskonały dodatek do kawy, jako deser. W lokalu można też zjeść bardzo sycące zupy. Ukraińskie zupy są gęste, kucharki nie żałują składników, zarówno warzyw, jak i mięsa. Taka zupa w zupełności wystarcza na obiad, nie potrzeba już drugiego dania.We "Lwowskich Klimatach" zjemy barszcz ukraiński, jest też lwowska solanka mięsna, zupa grzybowa, kapuśniak czy zupa z mięsnymi frykadelkami. Kucharki serwują ponadto czanachy po lwowsku, czyli zupę gulaszową z mięsem wieprzowym, ziemniakami, fasolą, cebulą, marchwią i czosnkiem.
- U nas wszystko jest świeże. Chcemy, by nasi goście czuli się tutaj jak w domu. Robimy też ciasta, takie jak we Lwowie. Staramy się modyfikować menu. Jestem amatorką kuchni, gotuję od dzieciństwa. Jestem też etnografem. Kuchnia z różnych regionów zawsze mnie interesowała. Ukraina jest duża, a jej kuchnia bogata i mało znana. Poszczególne regiony serwują zarówno pierogi, jak i barszcz ukraiński, ale w każdym potrawy te różnią się nieco od siebie
- mówi Swietłana Kichtan.
Ale pierogi wcale nie były pierwsze. Pani Swietłana wspólnie z mężem Olehem najpierw otworzyła kawiarenkę na łódzkich Bałutach. Ten interes nie do końca się jednak małżeństwu udał.
- W Ukrainie picie kawy to rytuał, w Polsce nie. Okazało się, że wy Polacy bardziej lubicie jeść. Tak powstały "Lwowskie Klimaty". Nazwę wymyślił jeden z naszych klientów. Stwierdził, że u nas panują klimaty rodem ze Lwowa
- tłumaczy właścicielka.
Szukali lepszego życia dla siebie i dzieci
Swietłana Kichtan urodziła się we Lwowie. W 2017 roku ona i jej mąż Oleh postawili wszystko na jedną kartę. Sprzedali dom, swój cały dobytek i przyjechali do Polski. Chcieli osiąść w Warszawie, ale ta okazała się dla nich za duża i za droga.
- Pokonaliśmy setki kilometrów, po czym okazało się, że Warszawa nie jest na naszą kieszeń. Nie stać by nas było na mieszkanie, a co dopiero mówić o otwarciu kawiarni, o której zawsze marzyłam. Wróciliśmy na Ukrainę. Mąż, siedząc przed komputerem, natrafił na informacje o Łodzi. Przyjechaliśmy drugi raz i już zostaliśmy
- tłumaczy Swietłana Kichtan.
Skąd decyzja o przeprowadzce?
- Od 2014 roku mamy w Ukrainie wojnę. Przez nią państwo się nie rozwija. Tak jest wszędzie tam, gdzie występuje konflikt zbrojny. W 2014 roku zakiełkowała w nas myśl o tym, by się przeprowadzić. W 2017 roku stwierdziliśmy, że sytuacja gospodarcza w naszym kraju nie jest za ciekawa, chcieliśmy lepszych warunków, lepszej przyszłości dla naszych dzieci. Mieliśmy już wówczas dwóch synów. Chcieliśmy, żeby dorastali w państwie bardziej rozwiniętym. Podjęliśmy decyzję, że chcemy zmienić kraj. Polska była najbliżej, również bliska mentalnie. Chcieliśmy stabilności. W zasadzie oboje z mężem od kiedy skończyliśmy studia, liczyliśmy, że w Ukrainie coś się zmieni, ale tak się nie zadziało
- dodaje kobieta.
Łódź bardzo się małżeństwu spodobała.
- Architektura jest podobna. Pamiętam, że niedługo po przyjeździe zauważyłam sklep z folklorystycznymi gadżetami. W nim znalazłam chustę, identyczną miała moja babcia w swojej szafie
- dodaje kobieta i podkreśla, że Polaków i Ukraińców wiele łączy.
- Kolędy mamy podobne, 12 potraw na stole. Różnice są takie, że u nas nie ma opłatka. U was jest choinka, u nas diduch, czyli ozdoba z żyta, oznaczająca bogactwo i więź między pokoleniami. Od czasu, kiedy mieszkamy w Polsce, mamy i choinkę i diducha. Łączy też nas kuchnia. Wy macie kapuśniak z prażokami, podobny gotowała moja prababcia. Ale chyba najbardziej łączą nas pierogi. W Ukrainie mamy pierogi i wareniki. Te drugie są małe i z cienkim ciastem, pierogi są duże. Tata mówił mi, że gdy jego babcia gotowała pierogi, to dwoma się najadał, tak były duże
- dodaje łodzianka.
- Moja babcia była Polką, ale polskiego nauczyłem się dopiero, gdy tutaj przyjechaliśmy. Żona miała polski na studiach, jej było łatwiej
- przyznaje Oleh Kichtan.
Znali się od podstawówki, ale parą zostali znacznie później
Z czasem pani Swietłana porzuciła pracę w szkole na rzecz firmy męża. Małżeństwo przez 15 lat prowadziło działalność w Ukrainie. Sprzedawali okna, drzwi, systemy balkonowe.Co ciekawe, para poznała się jeszcze w szkole podstawowej. Mimo prób swatania przez otoczenie, nic z tego wówczas nie wyszło. Swietłana i Oleh dopiero później zaczęli się spotykać. W 2002 roku był ślub i wesele na 120 osób. Małżeństwo wychowuje troje dzieci - 5-letnią Roksanę, 15-letniego Ostapa i 18-letniego Władysława.
- Pamiętam, że piekłam ciasta na nasze wesele. Ukraińcy lubią jeść, tak jak Polacy, tyle że więcej jemy w domach. Gdy organizujemy jakieś większe imprezy rodzinne, nie zamawiamy jedzenia, chodzi o koszta. Pomagamy sobie i gotujemy wspólnie. Jedni pieką ciasta, inni gotują. Moja mama zawsze bardzo dobrze gotowała. W Ukrainie jest taka tradycja, że dzieci chodzą w niedzielę na pierogi do rodziców. Jak byłam małą dziewczynką, to w niedzielę nie było spania do południa. Wstawało się o 7, ciasto na pierogi było już na stole i trzeba było lepić
- wspomina kobieta.
We Lwowie nadal mieszka siostra
W Ukrainie jest prawie cała rodzina pani Swietłany. Rodzice odwiedzają ją jedynie co jakiś czas. We Lwowie mieszka też siostra kobiety - Mariana. Kobiety dzwonią do siebie codziennie. Łączymy się z nią przez telefon. Rozmowie towarzyszą emocje, zwłaszcza wtedy, gdy pani Mariana opowiada o syrenach i wizytach w schronach. O tym, jak niepewne jest życie w Ukrainie. Mimo to kobieta nie chciała porzucić swojego życia tam. Po inwazji Rosji na całą Ukrainę przyjechała do siostry, ale po kilku miesiącach wróciła. Nie potrafiła się tu odnaleźć.
- We Lwowie mam dobrą pracę, tutaj jest mój dom, moje życie
- przyznaje w rozmowie z nami.
Pani Mariana pracuje w gabinecie stomatologicznym jako pomoc medyczna. Smykałki do pierogów nie ma, nigdy ich nie lepiła. Jako młodsze dziecko miała fory u mamy. Ale, gdy odwiedza siostrę w Łodzi, zabiera ze sobą pierogi do Lwowa.
Bolesny dla pani Swietłany jest zwłaszcza fakt, że nie może odwiedzić swoich rodzinnych stron. Od momentu przeprowadzki do Polski była tam raptem dwa razy. Raz przez 3-4 dni, drugi raz dwa tygodnie.
- Najpierw nie mogliśmy wyjeżdżać, bo czekaliśmy na dokumenty pobytowe. Załatwianie ich jest długie. Później zaszłam w ciążę i urodziłam córkę. Następnie zaczął się koronawirus, a później wojna. Zresztą jak prowadzi się własny biznes, to trzeba być tutaj, na miejscu.
Pani Swietłana cieszy się, że "Lwowskie Klimaty" funkcjonują już szósty rok. Kobieta chce cały czas kulinarnie się rozwijać.
- Mam takie marzenie, że jak się wojna skończy, jak będzie gdzie jeździć, chciałabym pojechać w te regiony, w których jeszcze nie byłam, spróbować tamtejszych smaków i dodać jakieś nowe elementy do swoich potraw.
Komentarze (0)