"Ten wypadek mnie tak troszkę zatrzymał". Głowacki opowiada jak cudem uszedł z życiem i o planach dalszej podróży.

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wydarzenia Przygód, wspomnień i przyjaciół z podróży ma tyle, że mógłby spokojnie obdzielić kilku podróżników. Piotr Głowacki w swoją największą wyprawę życia wyruszył w maju ubiegłego roku. Początkowo chciał dojechać „tylko” do Władywostoku, gdy jednak tam się znalazł i osiągnął już cel podjął – dla wielu karkołomną – decyzję: jechać dalej, do Kanady i tym samym okrążyć glob na skuterku. Nikt jeszcze takiego czynu nie dokonał.Kanada okazała się olbrzymim wyzwaniem, najpierw surowa zima dała się we znaki, ale kiedy Piotrek „wziął” ją na przeczekanie i ruszył dalej doszło do bardzo groźnego wypadku. W naszego podróżnika z dużą prędkością uderzył samochód. Szpital, operacja, ostatecznie powrót do Polski, ale czy to koniec? Ten kto zna Piotrka, wie, że on się tak łatwo nie poddaje!!! Co planuje? Przeczytajcie nasz wywiad.

Wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu?

- Bałem się trochę powrotu do domu. Powiedzmy szczerze, jednak po roku czasu jaki spędziłem w podróży, spania w namiocie, zupełnie innego życia, taki powrót do Polski z depresją, złamaną nogą jest ciężki, chociaż też szczęśliwy. Oczywiście chciałbym wrócić z Papakiem, ale niestety... Papcio poległ... Radość jest, ze spotkania z rodziną, przyjaciółmi, no ale ta niedokończona wyprawa. Ten wypadek mnie tak troszkę zatrzymał

Wyprawa jest niedokończona, ale liczysz na ciąg dalszy?

- Marzenia trzeba realizować, ja nie chciałbym zostać gdzieś w połowie. Jestem pełny nadziei, że wyprawa dookoła Świata w moim wykonaniu stanie się faktem. Chce za trzy miesiące ruszyć znowu, choć lekarze mówią, że rekonwalescencja i rehabilitacja nogi potrwa minimum pół roku. Ja mam trochę inny „plan”. Będę tak ciężko ćwiczył i pracował nad tą nogą, aby jak najszybciej powrócić do zdrowia i we wrześniu wrócić tam gdzie wyprawa się nieszczęśliwie przerwała.

Ile kilometrów już wspólnie z Papakiem przebyliście?

- W tej chwili, podróż przez Azję i jedną czwartą Kanady daje nam około 23 tysięcy kilometrów. W tym momencie, choć jeszcze, choć nieoficjalnie, to na pewno pobiłem rekord Guinnessa, który obecnie wynosi 14 tysięcy kilometrów. Jest niedosyt, bo planowałem ambitniej, minimum 35 tysięcy.

Do szczęścia brakuje więc niespełna 13 tysięcy?

- Tak, aby jako pierwszy okrążyć kulę ziemską na 50-centymetrowym skuterze

Ale Twoją podróż nie definiują liczby, tylko doznania, w podróżniczej nomenklaturze „przygody”. Najgroźniejsza i najprzyjemniejsza?

- Obie to Afganistan. Z groźnych - bałem się tam strasznie jechać, bo wiadomo – wojna. Żaden turysta się tam nie pojawia, no chyba, że z ciężką ochroną. W tym miejscu od stu lat trwa wojna domowa, Talibowie w najlepsze urzędują pomiędzy miastami. Zatrzymano mnie w amerykańskiej bazie i chciano mnie ewakuować, ale... bez Papaka. Bez Papaka ja się nie zgodziłem i to była najgorsza przygoda, ale jednocześnie zrodziły się też najmilsze wspomnienia, bowiem spędzone tam 24 godziny to niesamowity odruch serca zwykłych mieszkańców. Afgańczycy bardzo mi pomogli, mimo olbrzymiego zagrożenia zobaczyłem prawdziwe afgańskie życie i kulturę. Ubrano mnie w miejscowe ciuchy i nie kazano mi ani słowem się odezwać i zwiedzałem ten kraj przez bitą dobę – spałem może ze 2 godziny. Dzięki tej przygodzie mogłem zobaczyć jak wygląda prawdziwe, afgańskie życie – podejrzewam, że rzadko kto może czegoś podobnego doznać.

A zaczęło się to wszystko ciekawie już na granicy

- Tak, kiedy minąłem Iran i dojechałem na granicę afgańską zaprosił mnie szef tamtejszego posterunku na bardzo uroczysty obiad, przygotowany przez jego osobistego kucharza. Wszystko odbyło się w asyście jego zastępcy i tłumacza, zjedliśmy obiad. Po tej przyjemności szef posterunku powiedział mi, że: „droga troszkę nierówno wygląda, więc da mi konwój”. Ostatecznie wyglądało to tak, że w dwóch wojskowych wozach jechało dziesięciu żołnierzy uzbrojonych „po zęby”. Przede mną jedno auto, za mną drugie – ja z Papaczkiem w środku, dystans 180 kilometrów z miasta do miasta. Upał 40 - 43 stopnie i jedziemy. Po jakiejś godzinie tej arcyciekawej podróży żołnierze, którzy „gotowali” się w tych autach mówią do mnie: „szybciej, szybciej...” No ale ja nie mogę przecież! Papak 50, max 60 km na godzinę da radę...

A droga?

- Droga była nówka sztuka, prosta jak stół! Bali się po prostu, żeby mnie jako turyście na skuterku – gdzie chyba pierwszy raz w życiu coś takiego widzieli - nic na ich terenie się nie stało.

Inny świat, inne „standardy”. Ale to chyba właśnie tak jest, podróż po Świecie, to też podróż po innych, odmiennych kulturach. Jak udało Ci się w nich odnaleźć?

- Problemy były, nie będę tego ukrywał. Na przykład gdy trafiłem do Iranu trwał właśnie ramadan. Nie wolno nic jeść, a tego pilnuje policja religijna, każda religia ma swoje prawa i dość szybko musiałem się w sytuacji poorientować. Było to o tyle bolesne, że nagle zdałem sobie sprawę, że nie kupię sobie jedzenia. Miałem więc nauczkę, że muszę mieć zawsze jakiś zapas pożywienia przy sobie. Idąc dalej, a właściwie jadąc po mieście, w Teheranie przy takiej gorączce nie sposób nie czuć pragnienia... Pijąc wodę, którą z kolei zawsze musiałem mieć pod ręką, zauważyłem, że bardzo bacznie przygląda mi się pewna kobieta. Zrozumiałem, że byłem w błędzie myśląc, że chociaż wodę można pic... No niestety nie. Ta kobieta coś do mnie mówiła, a właściwie krzyczała, ja jej kompletnie nie rozumiałem, inni ludzie od razu zaczęli zwracać na mnie uwagę. Schowałem czym prędzej butelkę i uciekłem. No taki jest Świat – różnorodny, a ja gdzie trafiłem próbowałem się dostosowywać i przyzwyczajać do nowych okoliczności. Jechałem do ludzi, żyłem z tymi ludźmi, spałem i rozmawiałem z nimi, ze zwykłymi mieszkańcami. Przykład? Kierowca ciężarówki w Kazachstanie jak stałem na poboczu i nocowałem. Przyszedł, zaprosił mnie przychodząc do mojego namiotu z arbuzem i chlebem. Częstował mnie i tak sobie siedzieliśmy na tym kazachskim bezdrożu i gadaliśmy zajadając to proste jedzenie... A ile alkoholu człowiek musiał spróbować po drodze?! Nawet jeśli coś dla naszego podniebienia jest paskudne, to nie można odmawiać, bo Ci ludzie zawsze ze szczerego serca chcą Cię uraczyć tym co mają.

A szczególnie przyjemne doznania kulinarne z wyprawy?

- Oczywiście, cała masa, ale jest coś czego moje podniebienie nie zapomni nigdy - jedzenie koreańskie. Najzdrowsze i przede wszystkim najsmaczniejsze. Stołując się tam w najtańszych barach mlecznych, gdzie jedzą lokalni mieszkańcy lub w ich street food'ach (jedzenie z ulicznych budek – przypis red.) zawsze miałeś świeże produkty i codziennie urozmaicone menu...milczenie... nie mogę o tym mówić, bo aż mi ślinka zaczyna lecieć...

Jadąc przez Świat wzbudzasz sympatię, nawet służb mundurowych. Mówiłeś na konferencji na przykład o rosyjskich policjantach.

- W Rosji policja stoi praktycznie przy każdym wyjeździe z miasta i teraz sobie pomyśl, że pokonując dystans 6 tysięcy kilometrów przez ten kraj co 50-70 kilometrów stoi posterunek policji. Gdy już z daleka widzą, że ktoś jedzie próbują „suszyć”. Ja jadę zgodnie z przepisami, no bo Papakiem szybciej się nie da.... Oni widzą coś dziwnego, zabudowany pojazd z całym dobytkiem. Zatrzymują, dopytują co się dzieje no i co jest „tradycją” proszą o pieniążki na tzw „obiad”... Czy coś przeskrobałeś czy nie, na obiad musi być. A ze mną było inaczej – to mnie proponowano coś do jedzenia (śmiech)... Policjanci robili sobie ze mną zdjęcia, mogłem wziąć do ręki broń, pałkę, zapraszali mnie na posterunek.

Przemierzyłeś blisko 60 krajów w bardzo różnych warunkach, o ironio podróż skończyła się w miejscu, w państwie, które z tych wszystkich przejechanych wydawało się być najbezpieczniejsze, najbardziej komfortowe...

- Przez ciężkie kraje tego Świata przejechałem cały i zdrowy, a wypadek wydarzył się w Kanadzie. Z bardzo dużą prędkością w tył Papaka i mnie wjechał kierowca samochodu. Jak wspominam ten moment, to pamiętam, że to był dla mnie grom z jasnego nieba. Ja naprawdę nie wiedziałem co we mnie walnęło. Doznałem poważnego urazu nogi, na szczęście tylko nogi, cieszę się, że żyję, choć skuter tego już nie przeżył, ale mówię po raz kolejny, że to On uratował mi życie. Zostałem przetransportowany śmigłowcem do szpitala, tam okazało się, że moja lewa noga jest złamana w trzech miejscach. Jedno złamanie - kości piszczelowej było otwarte, pozostałe dwa, kości strzałkowej i kostki, to poważne złamania z przemieszczeniami. Niezbędnym okazała się operacja, ta przebiegła bez komplikacji.

To było szczęście w nieszczęściu

- Zgadza się, ubezpieczenie, które mnie obejmowało było jeszcze ważne tylko przez kolejne siedem dni. Tylko i aż siedem dni...Ciesze się, ze żyję, cieszę się, że była to tylko noga, szczęśliwie trafiłem do Polski. Z Papaka nic nie zostało, no może poza jedną oponą, ale myślę, że powrócę na trasę! Papak będzie odbudowany. Papak wróci, będzie tam w Kanadzie na mnie czekał i zaczniemy od tego miejsca, w którym tak nieszczęśliwie skończyliśmy i skończymy tę wyprawę dookoła Świata! Marzenia kosztują, nie raz cierpienie nasze, naszych rodzin, ale nie można się poddawać, można odpocząć, mieć przerwę, ale trzeba dokończyć swoje marzenia.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE