Jakub Pączek dał się poznać jako twórca bardzo ciekawych i nagradzanych krótkich metraży („128. Szczur”, „Pralka”). Potrafi też pasjonująco opowiadać o kinie, czego niejeden raz byłem świadkiem, na przykład na festiwalu Krzysztofa Kieślowskiego w Sokołowsku.
W założeniu, pełnometrażowy debiut reżysera, „Reakcja łańcuchowa”, miał być pokoleniowym manifestem dzisiejszych trzydziestolatków, tak różnych nie tylko od pokolenia ich rodziców, ale nawet starszego rodzeństwa. Młodzi ludzie mają zarazem łatwiej i trudniej. Żyje się im bezpieczniej, ale brakuje w tym życiu wartości, określenia się światopoglądowego i społecznego, brakuje moralnego kręgosłupa. I tę rozpaczliwą próbę złapania sensu czuje się w „Rekacji łańcuchowej” od pierwszych minut.
Młodzi, utalentowani aktorzy, wśród nich Tomasz Włosok, Bartosz Gelner czy eteryczna Małgorzata Mikołajczak, próbują zrozumieć zachowania swoich bohaterów, ale trochę przeszkadza im w tym nadmiar reżyserskich ambicji. Bo Pączek bardzo jest ambitny. Wzbogaca film scenami wywiedzionymi z kultowych powieści („Osiem cztery” Mirosława Nachacza), z kina i z pamięci własnej. Z czasem te ciężkie metafory zaczynają ciążyć nad całością, przytłaczają oś dramaturgiczną filmu i unieważniają ją.
A jednak coś w tym niedoskonałym filmie udało się zanotować. Coś z przejmującego zagubienia młodych ludzi, którzy naprawdę nie wiedzą, czy chcą być hedonistami, czy żyć w cnocie; czy mają jechać na wczasy do Dubaju, albo czy marzą o życiu na kocią łapę w bieszczadzkiej wiosce z dala od cywilizacji? Wiedzą o tym, że nic nie wiedzą...
Nachalna symbolika katastrofy w Czarnobylu, Płynu Lugola, i niewyjaśnionych do dzisiaj konsekwencji wybuchu, może nawet wbrew intencjom debiutanta, staje się przestrogą. Wybuch coś jednak powinien zmienić. Ten wielki – światowy, ale i ten prywatny – intymny, bo przecież nie da się żyć bez sensu. To cierpienie i trucizna. Sens jest odtrutką na wszystkie Czarnobyle świata.
Łukasz Maciejewski