reklama
reklama

Ulica 9 Maja pół wieku temu. Historie zwykłego Bełchatowa

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Ulica 9 Maja pół wieku temu. Historie zwykłego Bełchatowa - Zdjęcie główne

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

HistoriaWspomnienia są jak odciski palców. Każdy widzi je inaczej. Jednym ukazują się i szybko znikają jak ślady stóp na piasku. Do innych przychodzą jak rodzynki w drożdżowcu. Moje wspomnienia mieszkają w wielkim pałacu. Wystarczy, że zamknę oczy, uchylę drzwi i napotykam filmy z różnych epok życia. Dzisiaj wspólnie pospacerujemy ulicą 9 Maja, sprzed pół wieku. Nie ma jej na mapie Bełchatowa? Wspólnie odkryjemy ją na nowo!
reklama

Dlaczego wybrałam ulicę 9 Maja? Ponieważ chodziłam tamtędy do szkoły i wciąż wracają do mnie obrazy z przeszłości. Moja pamięć płata figle, więc mogłam coś pokręcić. Jeśli ty pamiętasz ulicę 9 Maja sprzed pół wieku, podziel się tym w komentarzu, albo od razu przyłącz się do grupy Historie Zwykłego Bełchatowa. Tam wspomnienia płyną wartką rzeką. Możesz napisać maila, niżej znajdziesz adres.

Cześć! Ulicy 9 Maja nie znajdziesz na mapie Bełchatowa, teraz nazywa się Rotmistrza Pileckiego. Czasami stoisz tam w korku, ja także! Zazwyczaj rozglądam się wokół, bo niektóre domy pamiętam z dzieciństwa.

Jesteś ciekawy, kto tu mieszał i pracował? Na wspólną wycieczkę zapraszają uczennicę szkoły podstawowej numer 4. Jest ostatni dzień czerwca roku 1975, rozpoczęły się wakacje i…

reklama

...właśnie wychodzę z siostrą ze szkolnej bramy. Idziemy ulicą Lipową. Przed nami spacer przez całe miasto, bo mieszkamy na osiedlu 1000 lecia. Bez obaw, nic nam nie grozi, czujemy się bezpiecznie. Owszem, ulicą śmignie jakiś fiacik lub Syrenka, ale częściej można trafić na koński nawóz. Wtedy dzieci wracały ze szkoły same, bo rodzice pracowali. To się akurat nie zmieniło.

Na mojej szyi dynda klucz do mieszkania, a siostra wymachuje siatką z żyłki. W środku huśta się butelka po śmietanie i brzęczy 5 zł z rybakiem. A może to było 2 zł? Nie pamiętam!

— Kupcie barszczu, będzie zalewajka. — Rano poprosiła nas mama. — Tylko nie stłuczcie butelki. — Dotarło do nas na parterze. Na wszelki wypadek zgodnie kiwnęłyśmy głową.

Słuchać kościelne dzwony, słońce piecze niemiłosiernie. Po drugiej stronie ulicy Lipowej szumi zboże, a ja marzę o łyku czerwonej oranżady.

reklama

Panderoaza czy Banderoza?

Właśnie zbliżamy się do miejsca, gdzie łączą się cztery ulice, podobnie jak teraz. Na dużym, wysypanym czarną ziemią placu stoją zaprzęgnięte wozy. Konie na zmianę spoglądają na nadrzeczne łąki i drzwi popularnego szynku Panderoza. Bar ma kilka nazw, dla dzieci to była Kaplica Pijaków. Ze środka dochodzą rozmowy i brzęk szkła. Przyspieszamy, bo wczoraj na chodniku była tu krew.

Mijamy obecne rondo, zaczyna się 9 Maja.

Z oddali czuć zapach pieczonego chleba. W głębi ulicy, po prawej stronie piekarze palą papierosy i głośno rozmawiają, dociera do nas śmiech, ale my idziemy dalej.

Podobno piekarniane piece były niezawodne, dlatego okoliczne gospodynie piekły tutaj swoje ciasta. Może pamiętasz, kiedy zniknął komin piekarni? Budynki jeszcze są, zmieniły przeznaczenie.

reklama

Jedna oranżada na pół klasy

Obok, przy samej ulicy jest sklep spożywczy. Tu pieczywo, wędlina, a tam mydło. Za ladą pani w firankowym czepku podlicza rachunek, pisze ołówkiem na stercie szarego papieru. Później w ten arkusz zawija kiełbasę zwyczajną. A może to podwawelska? W kącie dostrzegam słupek metalowych koszyków, na szczęście zostało jeszcze kilka butelek. Czerwoną oranżadę pijemy na spółkę. Smak oranżady pana Gaszewskiego wędruje ze mną przez całe życie!

Przechodzimy na drugą stronę ulicy, biegniemy na most.

Być Może i krem Nivea

Z góry obserwuję, jak woda ślizga się po kamieniach, spoglądam na siostrę. Na nogach mamy sandałki i podkolanówki, dlatego schodzimy ostrożnie, chociaż białe palce już dawno zmieniły kolor. Stoję na błotnistym brzegu i zanurzam dłoń w wartkiej wodzie. Chłodzimy się w cieniu mostu i wierzby.

Tuż za mostem zatrzymujemy się przy kiosku ruchu. Przyklejam nos do szyby, w środku urzęduje pani Wróblewska. Na półkach stoją Być Może, krem Nivea i woda po goleniu, nazwy nie pamiętam. Kioskarka pozwala mi kręcić drucianym stojakiem z widokówkami. Oglądamy kartki z kotkami, pieskami i pocztówki z Bełchatowa. Za parę lat taką kartkę wyśle koleżankom z kolonii.

Czapnik i fotograf z 9 Maja

Za mostem zatrzymujemy się przy wystawie czapnika, chyba pana Mielczarka. W oknie leżą stosy kaszkietów, gładkich, w kratkę. Mnie najbardziej podobają się czapki dla niemowlaków. Wyglądają jak kapelusze czerwonego kapturka, tylko że w pościelowych wzorach. Przez chwilę przyglądam się pracy maszyn do szycia.

W połowie ulicy, po prawej stronie zatrzymujemy się przed zakładem fotograficznym pana Kosteleckiego.

Na wystawie wpatruję się w biało-czarnych nowożeńców i rodziców chrzestnych. Wszyscy marmurowym wzrokiem spoglądają na drugą stronę ulicy. Zamarłe w ruchu pary otacza świetlista aureola. Podobne zdjęcia wisiały na ścianach każdej bełchatowskiej sypialni.

Sałata i pomidory z 9 Maja

Na wysokości obecnego ALDI mijamy dom państwa Grzywaczów. W bramie stoi stół, na nim waga, obok skrzynka z pomidorami. Pamiętam, że latem, po kościele przychodziłyśmy tutaj po sałatę na obiad. Czasami stałyśmy w kolejce.

Z daleka słyszę znajome brzęczenie butelek i stukot podków o kocie łby. Właśnie pan Bogacki i jego Kasztanka wiozą oranżadę. Na platformie zgodnie kiwają się butelki z piwem i syfony z sodową wodą, a za wozem jak zwykle biegnie gromadka dzieci. Znów zachciało mi się pić.

Barszcz u pana Biegańskiego

Siostra wymachuje siatką i trafia butelką w hydrant. Na ułamek sekundy nasz świat staje. Jakaś pani pomaga nam wyrzucić szkło i wyłowić monety z siatki, na koniec kiwa palcem i odchodzi w stronę mostu.

Natomiast w oknie kiosku pojawiają się najpierw białe włosy, a za chwilę pochylona sylwetka pana Biegańskiego. Budka jest drewniana, płatki szarej farby tworzą obwarzanek. Na ladzie stoi słój z suchą fasolą, a żeliwny skobel opiera się o ziemię. Kiosk jest tuż przed zakrętem, za nim zacznie się ulica Kościuszki.

Pan Biegański zniknął, za chwilę wychodzi ze słoikiem w ręku. Z otoczonego strugami zaschniętej mąki dzbanka nalewa powoli barszcz, od czasu do czasu miesza drewnianą łyżką. Na koniec zakręca słoik, wkłada do siatki i podaje siostrze.

Tego dnia omijamy księgarnię, Milko, dalej maszerujemy w milczeniu do domu. Przy piątym bloku na 1000 lecia, jak na komendę siadamy na ławce i spoglądamy na siatkę. Na zmianę siłujemy się z nakrętką.

Po południu mama woła z balkonu.

— Dzieci pomidorowa na stole!

Nawet polscy naukowcy potwierdzają, że wspomnienia wprawiają w cudowny nastrój i koją nerwy. A wędrówki po przeszłości usprawniają pamięć, równie skutecznie, jak sudoku i krzyżówki. Wspomnienia to nie fakty.

Zachowałeś wspomnienia z dawnych lat? Napisz do mnie! W każdej historii jest coś wyjątkowego!

Dołącz do grupy na Facebook’u Historie zwykłego Bełchatowa.

Zostaw wspomnienia na ziemi i podaruj je tym, co przyjdą po nas.

 

P.S. Dziękuję rozmówcom, którzy odświeżyli moją pamięć oraz panu Łukaszowi Politańskiemu za dobre słowa. Zdjęcia pochodzą z publikacji „Bełchatów opowieść o dwóch miastach” cz.II

o autorce:

Katarzyna Betelgeze Orion
Bełchatowianka od urodzenia Od jakiegoś czasu spisuje niezwykłe historie zwykłych Bełchatowian. Wspólnie odkurzamy pamięć tamtych czasów, odwiedzamy miejsca, których już nie ma. Namawiam do pozostawienia swoich wspomnień na ziemi, bo tutaj jest ich miejsce. Kontakt betelgezeorion@gmail.com

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama