W samo południe grupa pracowników niemedycznych rozpoczęła happening przed głównym wejściem do bełchatowskiego szpitala. Na specjalnie przygotowanym "katafalku" ustawiono trumnę z napisami: "Służba zdrowia'', "Godne wynagrodzenia" i "Wolność związkowa". Na przygotowanych transparentach widniały hasła wymieniające "7 grzechów" dyrektora bełchatowskiego szpitala czy kwoty, jakie zarabiają pracownicy niemedyczni.
Jak podkreślają protestujący, powód ich niecodziennej pikiety to brak podwyżek dla tych osób, które w placówce zarabiają najmniej m.in. pracowników technicznych, administracji i obsługi.
Związkowcy ze szpitala domagają się dla tej grupy osób 500 zł podwyżki (brutto) zaznaczając, że to właśnie ta część personelu szpitala nie została objęta wzrostem wynagrodzeń w lipcu tego roku, gdy weszła w życie ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Dotyczyła ona jednak tylko pracowników medycznych oraz osób zatrudnionych w tzw. działalności podstawowej, które nie posiadają wykształcenia medycznego.
- Żądamy niewiele, bo teraz patrząc na te 500 złotych, to jest to niewielka kwota, bo walczymy o nią od 2020 roku. To jest rekompensata za to co się dzieje teraz w kraju, a mimo tego nas się zbywa. Dlaczego? Bo szpital jest w kiepskiej sytuacji finansowej, ale to nie nasza wina tylko dyrektora - mówił Wojciech Jendrusiak, przewodniczący Związku Zawodowego "Jedność pracownicza". - To nie znaczy jednak, aby szpitale będące w trudnej sytuacji ekonomicznej miały płacić głodowe pensje - dodał.
Dlaczego przed szpitalem ustawiono atrapę trumny? Protestujący tłumaczyli, że to symbol tego "co dzieje się w szpitalu", bo jak twierdzą, nie ma żadnego dialogu ze stroną społeczną.
- Dowiadujemy się, że gdzieś zmniejszana jest liczba łóżek. Nie jesteśmy informowani o tym, jakie będą wprowadzane zmiany w szpitalu, łamane są prawa pracownicze. Trumna to zapaść służby zdrowia i tego szpitala - grzmiał związkowiec.
Jak mówią sami pracownicy, sytuacja w szpitalu jest coraz bardziej nerwowa. We wrześniu odbyło się referendum strajkowe, w którym głosujący pracownicy niemedyczni opowiedzieli się za protestem. Związkowcy już zapowiadają, że w najbliższym czasie odbędzie się 2-godzinny strajk ostrzegawczy.
- Po lipcowej podwyżce osoby na niektórych stanowiskach dostały nawet po 1000 złotych podwyżki. Uważamy, że to należy się tym pracownikom, nic nikomu nie chcemy zabrać, ale po prostu domagamy się, aby nas godnie traktowano w sprawie zarobków. Pokażmy siłę na strajku ostrzegawczym, wtedy przejdziemy do ostrzejszych narzędzi jak strajk - powiedział Wojciech Jendrusiak.
Wygłaszane postulaty oklaskiwała grupa kilkudziesięciu pracowników, których jednak większość stała nie przy grupce protestujących, a z boku, aby nie rzucać się w oczy. Według szefa związku zawodowego wiele osób bało się przyjść na protest ze strachu przed prześladowaniami ze strony dyrekcji.
- Nie ma się czego bać, bo dyrektor to zwykły człowiek i nic nie może nam zrobić. Jesteśmy jego pracownikami, a nie służącymi - krzyczał do mikrofonu Wojciech Jendrusiak.
Szef związku zawodowego chciał spotkać się z dyrektorem szpitala i wręczyć petycję. Niestety dyrektor nie znalazł czasu na spotkanie i dokument został złożony w biurze podawczym.
Komentarze (0)