Dyżurny numeru 112, zgłoszenie bełchatowianki odebrał około godziny 13:00. Jak informują policjanci, 40-latka twierdziła, że niedawno wróciła z regionu, w którym panuje wirus. Od tego czasu jej samopoczucie miało się ciągle pogarszać. Skarżyła się na duszności, wysoką gorączkę i objawy grypy.
Pojawienie się takiego zagrożenia uruchomiło procedury, a do działania przeszła Powiatowa Stacja Sanitarno – Epidemiologiczna. Na miejscu natychmiast pojawił się Zespół Ratownictwa Medycznego, a także policja.
Z relacji czytelników, którzy w tym czasie mijali miejsce akcji wynika, że sprawa wyglądała naprawdę poważnie.
- Wystraszyłam się, widziałam ludzi w skafandrach, byłam przekonana, że chodzi właśnie o koronawirusa. Nie sądziłam, że może pojawić się w Bełchatowie. Od razu wsadziłam córkę do auta i jak najszybciej odjechałam – mówiła pani Anna.
- Takie akcje potrafią przerazić, zwłaszcza gdy o sprawie mówi się w mediach codziennie. Nie ukrywam, że też byłem lekko wystraszony, nie codziennie widuje się lekarzy w pełnym kombinezonie na ulicy – mówił nam pan Andrzej.
Mundurowi zajęli się zabezpieczeniem miejsca akcji, oraz wywiadem środowiskowym. Okazało się jednak, że zgłoszenie było najzwyczajniej bezpodstawne. Kobieta, która uskarżała się na dolegliwości, była bowiem pod znacznym wpływem alkoholu i nie stwierdzono u niej objawów grypopodobnych. Za swoje nieodpowiedzialne zachowanie odpowie teraz przed sądem.