Cel postawiony siatkarzom PGE Skry przed bełchatowskim turniejem Ligi Mistrzów CEV był jasny – minimum dwa zwycięstwa i co najmniej siedem punktów, czyli łącznie cztery wygrane i trzynaście oczek na koniec fazy grupowej. Tyle powinno wystarczyć, żeby zameldować się w 1/4 finału Ligi Mistrzów CEV z drugiego miejsca. We wtorek i środę udało się zrealizować zakładany plan (jedno zwycięstwo i cztery punkty), ale do pełni szczęścia brakowało jeszcze czwartkowej wygranej z Fenerbahce HDI Stambuł.
Zaczęło się dla bełchatowian słabo, bo od porażki w inauguracyjnej partii. Rywale odskoczyli na trzy punkty i nie pozwolili wyprzedzić się już do końca pierwszego seta, wygrywając go ostatecznie 25:22. W zespole Michała Mieszka Gogola słabo funkcjonował atak (35%), a i zagrywka pozostawiała wiele do życzenia (cztery błędy, zwero asów). Na szczęście z czasem żółto-czarni zaczęli się rozkręcać.
W drugiej części meczu ciężar ataku wzięli na swoje bartki Taylor Sander i Dusan Petković, a Mateusz Bieniek szalał w polu zagrywki, zdobywając aż trzy bezpośrednie punkty. Pomimo przestoju w środkowej fazie seta udało się go dość spokojnie wygrać (25:20). W trzecim poszło jeszcze łatwiej (25:18), a to za sprawą bardzo skutecznej zagrywki i odrzucenia rywali od siatki. Świetną partię rozgrywał przede wszystkim serbski atakujący, który zapisał na swoim koncie siedem kolejnych oczek.
Czwarta odsłona to kontynuacja dobrej gry całego zespołu. Tym razem kluczowym elementem okazał się blok, którym PGE Skra zdobyła sześć punktów, z czego połowę Sander. Rywale ambitnie próbowali walczyć do samego końca, ale nie byli w stanie już nic wskórać. 25:20 i 3:1 w całym meczu dla bełchatowskiej drużyny.
Tym samym żółto-czarni zrealizowali postawiony przed nimi cel minimum i teraz pozostało im już tylko czekanie na rozstrzygnięcia w pozostałych czterech grupach, które zakończą swoje zmagania za dwa tygodnie, w czwartek 11 lutego.
Komentarze (0)