Konfrontacja z Barkomem-Każany Lwów, dwunastą ekipą w ligowej stawce, była pierwszym ligowym meczem PGE Skry w Bełchatowie w 2023 roku. Podopieczni Joela Banksa przystępowali do niej po czterech przegranych pod rząd meczach PlusLigi i z nożem na gardle, bo zajmowali dopiero jedenastą pozycję w tabeli ze stratą pięciu punktów i trzech wygranych do zajmującej ósme miejsce PSG Stali Nysa. Zwycięstwo nad Barkomem-Każany Lwów było więc niesamowicie ważne w kontekście walki o udział w fazie play-off. Tym bardziej boli porażka, a jeszcze bardziej styl, w jakim została poniesiona.
„Wstyd”, „żenada”, „kompromitacja” i tym podobne określenia pojawiły się na słynnej już okładce dziennika „Fakt” po porażce polskich piłkarzy z Ekwadorem na jednym z piłkarskich mundiali. Trudno dziś znaleźć inne słowa, żeby opisać postawę bełchatowskich siatkarzy w rywalizacji z Barkomem-Każany Lwów, którzy na własnym parkiecie nie byli w stanie wygrać nawet jednego seta!!!
Goście zagrali naprawdę dobry mecz, ale to nie może być usprawiedliwieniem dla Żółto-Czarnych, którzy grając w własnej hali popełnili aż jedenaście błędów własnych więcej od przeciwnika (25:14), a do tego gorzej serwowali (4:9 w asach), o bloku nawet nie wspominając (2:11). Trudno mieć pretensje do Karola Kłosa (8/9 w ataku i blok) czy Filippo Lanzy (16/23 w ataku plus as serwisowy), ale niestety bełchatowianie jako zespół nie funkcjonowali. Wyglądali na parkiecie jak zbieranina indywidualności, które spotkały się na kilkadziesiąt minut przed meczem.
Na niewiele zdały się również zmiany. Dick Kooy, który wszedł na pozycję atakującego, zastępując solidnego Wiktora Musiała, nie skończył żadnego z ośmiu ataków (sic!!!), a do tego popełniał szkolne błędy. Wymiana przeciętnego tego dnia Mateusza Bieńka na Dawida Gunię również niewiele przyniosła.
Pisząc krótko, w bełchatowskiej drużynie nie ma ładu, nie ma składu, nie ma po nim nawet śladu. Jest jeden wielki chaos na boisku i już chyba nawet najwięksi optymiści nie wierzą w to, że karta może się odwrócić. Widać to było na twarzach najwierniejszych kibiców, którzy stawili się na trybunach hali „Energia” jak zawsze, a po meczu łzy cisnęły im się do oczu a na ich twarzach malowało się zażenowanie i trudno się dziwić, bo dziewięciokrotnym mistrzom Polski takie występy jak ten dzisiejszy po prostu nie przystoją.
Jak pokazują wyniki poszczególnych setów, losy dwóch pierwszych partii rozstrzygały się w samej końcówce. O porażkach bełchatowian decydowały błędy, które wynikały z braku pewności siebie, o którą trudno przy tylu porażkach i rotacjach w składzie. Patrząc jednak z przebiegu całego spotkania, goście wygrali za komplet punktów w pełni zasłużenie, bo byli po prostu lepszym zespołem. Słabszym w ataku, ale w pozostałych elementach siatkarskiego rzemiosła funkcjonowali na dużo wyższym poziomie.
Meczem z Barkomem-Każany Lwów siatkarze PGE Skry Bełchatów zakończyli styczniowe zmagania, które stały pod znakiem trudnych wyjazdów. Wyniki osiągane w tym okresie przez Żółto-Czarnych nikogo nie zadowalają, delikatnie rzecz ujmując. Szczęście w nieszczęściu, że w 22. kolejce swój mecz przegrała też PSG Stal Nysa, więc strata do ósmej pozycji nie wzrosła. W lutym Grzegorza Łomacza i spółkę czekają ćwierćfinały Pucharu CEV (vs CEZ Karlovarsko – 8 i 14 lutego) oraz plusligowe starcia z zespołami takimi jak: Ślepsk Malow Suwałki (5 lutego, wyjazd), Cuprum Lubin (dom, 12 lutego) i GKS-em Katowice (dom, 18 lutego).
W normalnych czasach komplet punktów byłby niejako formalnością, ale Żółto-Czarni wpadli w taki dołek, że każdą wygraną trzeba będzie uznać za sukces, a komplet zwycięstw wręcz za cud. Chyba, że w najbliższych godzinach dojdzie do trzęsienia ziemi, które tchnie nową energię w zespół.
PGE Skra Bełchatów vs Barkom-Każany Lwów 0:3 (26:28, 23:25, 19:25)
Zobacz również: Kable do telefonów - co warto wiedzieć?
Komentarze (0)