Czym jest dla nas śmierć? Tematem tabu czy tematem spowszedniałym, obecnym na co dzień w mediach?
Paradoks naszej kultury polega na tym, że jest jednym i drugim. Z jednej strony mamy do czynienia z powszechnym, ale przy tym powierzchownym, pokazywaniem śmierci w mediach społecznościowych, filmach czy literaturze. Z drugiej jednak strony, będąc wychowankami kultury postmodernistycznej, nastawionej na życie chwilą, przeżycia hedonistyczne, fragmentację życia, płynność i zmienność naszej tożsamości, czujemy olbrzymi lęk przed śmiercią i robimy z niej temat tabu. Śmierć nie wpisuje się w założenia wspomnianej kultury - dążenia do ciągłej przyjemności, szczęścia i sukcesu. Dlatego spychamy ją poza granice refleksji, odizolowujemy.
Dlaczego tak się jej boimy i odpychamy?
Do powyższych czynników możemy dodać kilka innych. Po pierwsze, medykalizację życia. Medycyna zna leki na większość chorób, naukowcy poszukują kolejnych. To daje nadzieję na długie życie, a nawet na zwycięstwo nad śmiercią. Nie wynaleziono jeszcze skutecznego leku na raka, więc automatycznie ta choroba również jest tematem tabu. Podobnie jak chociażby zmiany klimatyczne, które niechybnie nas do śmierci przybliżają, ale są tak złożonym i wymagającym tematem, że wolimy go przemilczeć.
Szukamy drogi do nieśmiertelności?
Mamy takie zapędy. Nie potrafimy pogodzić się z odchodzeniem. W kapitalizmie współczesnym i postmodernizmie prezentujemy nadal silne przywiązanie do osiągnięć nauki, w tym i nadzieję, że ona (np. poprzez technologię) rozwiąże wszystkie nasze problemy. Nie rozwiąże.
Jak to podejście ma się do religii?
Sekularyzacja - to drugi, obok medykalizacji, czynnik wpływający na naszą niechętną postawę wobec tematu śmierci. Coraz więcej osób odchodzi od wiary i duchowych tradycji. Tymczasem w każdej - nie tylko chrześcijańskiej - tradycji religijnej śmierć jest bardzo ważnym tematem. Religie wręcz powstały w odpowiedzi na nieuniknioność śmierci. Pomagały żyć z tą świadomością. Z sekularyzacją wiąże się również trzeci czynnik, czyli indywidualizacja. Żyjemy dziś w większym odosobnieniu. Jesteśmy nastawieni na indywidualny sukces. Króluje przekonanie, że jesteśmy kowalami własnego losu, którzy zbudują sobie świetlaną przyszłość, jeśli tylko podejmą odpowiedni wysiłek. To wiąże się z prywatyzacją śmierci i odizolowaniem jej od społeczeństwa. Nie chcemy publicznie jej przeżywać czy rozmawiać, bo to świadczy o naszej słabości. Otoczenie ma nie wiedzieć, co czujemy.
Jak zatem przeżywamy żałobę? Samotnie?
Tak, często samotnie, nie chcąc pokazać innym swojego bólu i cierpienia. Żałoba w dzisiejszym, zindywidualizowanym społeczeństwie jest bardzo trudnym procesem. W Polsce mamy jednak jeszcze - zwłaszcza w klasie ludowej, na wsiach - ślady społeczeństwa tradycyjnego, w którym żałoba była silnie związana z obrządkiem religijnym i rodzinnym. Jeszcze w latach 60. starsi członkowie rodziny umierali w domach, w obecności bliskich, którzy później opiekowali się nimi, przygotowywali ciało do pogrzebu, wspólnie żegnali, włącznie z dotykaniem czy całowaniem ciała. To wszystko było traktowane jako normalna kolej rzeczy. Żałoba naturalnie zaczynała się od razu po śmierci. Pozwalała oswoić się ze śmiercią. A dzisiaj mamy wyspecjalizowane firmy, które natychmiast odizolowują ciało zmarłego od bliskich, nie dając czasu i przestrzeni na to oswojenie. Przeszliśmy od społeczeństwa tradycyjnego bezpośrednio do zindywidualizowanego społeczeństwa postmodernistycznego i totalnie nie wiemy, jak radzić sobie ze śmiercią.
Niby coraz więcej mówi się o emocjach i uzewnętrznianiu ich, a mimo to w obliczu śmierci nie szukamy wsparcia i chowamy się.
Taka postawa wynika z naszego stylu życia. Wciąż króluje wyścig szczurów, wiązanie szczęścia z wynikami zawodowymi, niepozwalanie sobie na wytchnienie. Jesteśmy społeczeństwem pozornego szczęścia, które de facto - jak mówi koreański filozof Byung-Chul Han - jest społeczeństwem zmęczenia.
Śmierć kogoś bliskiego jest idealnym momentem na zatrzymanie.
To szansa na refleksję i szukanie odpowiedzi na fundamentalne pytania: Po co tu jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
Możemy wyjść z żałoby bogatsi?
Tak, ona jest „po coś”. Żałoba pomaga zauważyć nam, że jesteśmy tylko maluczkimi trybikami w wielkiej machinie świata. Obala promowany przez współczesne media (zwłaszcza społecznościowe) narcyzm. Podkreśla wagę i ulotność relacji z innymi. Pomaga odnaleźć własne wartości, ale także zauważyć emocje i reakcje. Moi studenci prowadzili kiedyś socjologiczne obserwacje zachowań na cmentarzu. Ich zadaniem było pójście z rodziną na cmentarz w dwóch terminach: 1 listopada w dzień Wszystkich Świętych i w normalny dzień w grudniu. Mieli obserwować, co się z nimi dzieje w ciele, umyśle, sercu, czyli jakie emocje przeżywają. 1 listopada był szokiem. Okazało się bowiem, że to rodzinne święto wcale nie jest nastawione refleksyjnie na sprawy ostateczne. Nie rozmawia się o ludziach, którzy odeszli. Częściej się plotkuje lub rozmawia o sprawach codziennych. Natomiast w normalny dzień na cmentarzu było więcej miejsca na kontemplację, zastanowienie nad przemijaniem czy miejscem jednostki w społeczeństwie. Jednym z wiodących przemyśleń studentów było to, że jednostka odchodzi i nic się nie zmienia. Nie ma bowiem takiej ogólnej refleksji społecznej nad śmiercią. Gdyby była, społeczeństwo zapewne inaczej by funkcjonowało. Wiedzielibyśmy, że wiele spraw, którymi się zajmujemy lub zachowań, które przejawiamy, nie ma żadnego znaczenia.
Może podczas spotkań przy grobach nie rozmawiamy o zmarłych, bo w ogóle nie umiemy rozmawiać o śmierci?
Nie mamy odpowiedniego zasobu słów, za co głównie odpowiada sekularyzacja. Język religijny dostarcza kategorii, interpretacji, sensu śmierci. Doszliśmy do takiego etapu, że nie rozmawiamy o śmierci nawet na tzw. konsolacjach, stypach. Pada kilka zdań o zmarłym, zwykle o jego ostatnich chwilach życia i na tym koniec. Bardziej istotne i znamienne jest jednak to, że nie potrafimy o śmierci milczeć. A w trudnych chwilach często milczenie i bliskość są ważniejsze niż słowa. Można to robić podczas wspólnych rytuałów religijnych, medytacji czy nawet jedzenia. Można wspierająco milczeć podczas przytulenia. Tylko że tu wyłania się kolejny problem - my w Polsce nie potrafimy się też dotykać, wspierać przy pomocy ciała.
Zagadujemy temat śmierci zamiast o nim rozmawiać?
Próbujemy zagadać. Jednak nawet jeśli nie zaplanujemy w naszym grafiku żałoby, ona przyjdzie samoczynnie - czy tego chcemy, czy nie. Najpierw doznajemy szoku, później pojawia się smutek i ból, które przechodzą w fazę rozbicia i zagubienia, by później dojść do ostatniej fazy akceptacji i ułożenia sobie życia na nowo. To bardzo ważne, by dać sobie czas i pozwolić na przeżycie wszystkich etapów żałoby. Po to, by po prostu móc ją zakończyć i dalej normalnie funkcjonować. W innym razie żałoba może trwać latami i wymagać pomocy specjalisty.
Rozmawiała Paulina Jęczmionka-Majchrzak
Komentarze (0)