Czy drugą turę w Krakowie, Wrocławiu i Rzeszowie można uznać za najważniejsze, najciekawsze pojedynki?
Na pewno były ciekawe dla politologów i obserwatorów polskiego życia politycznego. W każdym mieście pojedynek miał swoje unikatowe cechy. Wrocław jest przykładem błędu strategicznego Koalicji Obywatelskiej, która nie wystawiła tutaj swojego kandydata. Tymczasem wyborcy w pierwszej turze ewidentnie udzielili votum nieufności urzędującemu Jackowi Sutrykowi, z kolei w drugiej - o czymś świadczy przewidywana frekwencja - rozłożyli ręce, nie mając na kogo zagłosować. Izabela Bodnar z Trzeciej Drogi okazała się za mało doświadczona w kampanii nie była alternatywą. Gdyby KO wystawiła tu Michała Jarosa, szefa dolnośląskich struktur PO, najprawdopodobniej wygrałby w drugiej turze.
W Krakowie kandydat KO niespodziewanie uzyskał w pierwszej turze najlepszy wynik.
To była niespodzianka, dodatkowo różnice w poparciu były niewielkie, więc pojedynek był ciekawy. Stawiał pytanie: kto wygra - KO czy bezpartyjność? Sondaże do ostatniej chwili prezentowały zbliżone, niejednoznaczne wyniki. Żółtą kartę wystawiono także urzędującemu prezydentowi w Rzeszowie, który mógł wygrać w pierwszej turze, a jednak zmierzył się z kandydatem PiS w drugiej. Jego kampania pokazała też, że pewne wyborcze chwyty się nie zmieniają, niezależnie od tego, kto rządzi. Tak jak za PiS-u działacze niższych struktur lubili chwalić się kontaktami z politykami z góry, tak teraz Konrad Fijołek opowiadał o swoich dobrych stosunkach z członkami rządu Donalda Tuska.
Gdzie jeszcze miały miejsce emocjonujące pojedynki wyborcze?
Ciekawie było wszędzie tam, gdzie dość niespodziewanie wyborcy udzielili urzędującym włodarzom votum nieufności, a różnice pomiędzy dwoma pierwszymi kandydatami nie były zbyt wielkie. Tak było na przykład w Częstochowie, gdzie w drugiej turze zmierzyli się Krzysztof Matyjaszczyk z Lewicy z Moniką Pohorecką z PiS, w Zamościu, gdzie urzędującemu prezydentowi Andrzejowi Wnukowi wyrósł mocny kontrkandydat w postaci radnego Rafała Zwolaka czy w Zielonej Górze, gdzie w pierwszej turze z urzędującym od 18-stu lat prezydentem Januszem Kubickim sensacyjnie wygrał kandydat KO Marcin Pabierowski. W tym ostatnim mieście kampania przed drugą turą wyraźnie się ożywiła. Również w Poznaniu zrobiło się nieco żwawiej, gdy wyborcy sali urzędującemu Jackowi Jaśkowiakowi z KO żółtą kartkę. Tam jednak kandydat PiS Zbigiew Czerwiński nie ma szans w drugiej turze.
Druga tura wyborów odbyła się w 748 miastach i gminach. Jak powinni interpretować to kandydaci?
W 2/3 gmin w Polsce wybory wójtów, burmistrzów, prezydentów rozstrzygnęły się w pierwszej turze, czyli byli tam jednoznacznie wiodący kandydaci. Znaczenie drugiej tury w pozostałych gminach zależy od konkretnej sytuacji. Jeśli w wyborach startowali urzędujący włodarze i nie wygrali w pierwszej turze, to wyborcy tym samym powiedzieli im "sprawdzam" albo wręcz "pora na zmianę". W drugiej turze zwykle jest trudniej. Jeśli natomiast urzędujący wójtowie czy burmistrzowie nie startowali w wyborach, druga tura jest z reguły naturalna, bo pojawiają się nowi, mniej znani kandydaci.
Z częściowych danych (z 51 proc. obwodów) PKW wynika, że frekwencja w drugiej turze w skali kraju wyniosła ponad 44 proc. Kampania nie zachęcała do udziału w głosowaniu?
Lokalnie raczej zachęcała. Przed drugą turą stała się bardziej intensywna, kandydatom jeszcze bardziej zależało. Co do zasady jednak w drugiej turze wyborów samorządowych głosuje mniej obywateli. Średnio o 6-7 punktów procentowych. Nie wybiera się już radnych, nie ma aż tak dużego ciśnienia ze strony cetralnych władz partii, więc i wyborcom mniej zależy. Teraz dodatkowo ludzie są już zmęczeni po wyborach parlamentarnych. Spodziewam się, że ostateczna frekwencja w skali kraju wyniesie ok. 45 procent.
Komentarze (0)