W tegorocznej taktyce i startach Stawowczyka jest nieco zmian i nowości. Dotychczas bełchatowski maszer obstawiał klasę z dwoma i czterema psami. Od jesieni tego roku oba zaprzęgi są rozpięte.
- Przełamałem mit „czarnych diabłów”, dwójka Shantu i Ulvar, która od 2014 roku biegała w zaprzęgu będąc niepokonaną, tym razem została rozdzielona. Z moim najbardziej doświadczonym psem – Shantu biegła najmłodsza zawodniczka – Dagnir, która właśnie zalicza drugi startowy sezon. Z kolei Ulvar walczył ze mną w jedynkach – wyjaśnia Waldemar Stawowczyk.
Zawody we włoskim Falze di Piave rozpoczęły się startami w sobotę, 18 listopada. Po pierwszym dniu Stawowczyk w obu klasach miał drugą pozycję.
- W zaprzęgu z dwoma psami do pierwszego Fina, Janne Harkonena traciłem zaledwie 2 sekundy. Zdawałem sobie sprawę, że jego zaprzęg jest absolutnie w moim zasięgu. Gorzej sprawa prezentowała się w kategorii z jednym psem, gdzie Estończyk Aivar Narusson miał nade mną 17 sekund przewagi, tu robiło się problematycznie – mówi bełchatowski maszer
Dla Stawowczyka plan na drugi dzień wyścigów był więc oczywisty – gonić, gonić i jeszcze raz gonić... Dramaturgii całym zawodom dodawała też pogoda. Było wręcz upalnie jak na listopad, jak relacjonuje maszer były momenty, że termometry wskazywały 25 stopni Celcjusza!
- Oczywiście w tych najcieplejszych godzinach była sjesta i biegi ruszały, gdy temperatura spadała, ale i tak było ciepło. W takich okolicznościach najważniejsze jest zachowanie zimnej krwi i działanie z chłodną głową. Trzeba być ostrożnym i bardzo racjonalnie rozłożyć siły na cały prawie 5,5 – kilometrowy wyścig – objaśnia zawodnik.
Dwójka – Shantu i Dagnir - w niedzielę biegła jako pierwsza. Odrobienie 2-sekundowej straty było formalnością, którą Stawowczyk wykonał jeszcze ze sporym naddatkiem. Ostatecznie wskoczył na pierwsze miejsce z blisko minutową przewagą nad Finem Harkonenem, trzeci był Belg Benois Jonathan.
Pozostała więc walka o drugie złoto w klasie scooter 2.1. Na godzinę przed startem jedynek organizatorzy zdecydowali o skróceniu trasy z 5,3 km do 2,5 km.
- To spory kłopot, bo krótsza trasa to mniej czasu na odrobienie strat. Wiedziałem, że może to być bardzo, bardzo trudne... Miałem jednak pewną przewagę - to ja z Ulvarem goniłem Estończyka, a to zawsze jest bardziej komfortowa sytuacja. Lepiej gonić niż być gonionym. Kiedy mój grenland złapał kontakt wzrokowy z zaprzęgiem Narussona było już „pozamiatane” - mówi Waldemar Stawowczyk.
Ostatecznie oba zaprzęgi wjechały na metę praktycznie w jednym momencie (zawodnicy startowali w minutowych odstępach) . Podobnie jak w poprzedniej klasie Waldemar Stawowczyk swojemu przeciwnikowi „dołożył” jeszcze 40 sekund i bardzo pewnie zdobył drugie złoto.
- Od początku wyścigu widziałem, że pies Estończyka biegł słabiej niż pierwszego dnia i zdecydowanie mniej dynamicznie niż mój Ulvar. W tej sytuacji skupiałem się już tylko na tym by nie doszedł mnie trzeci Fin.
Dwa złota Stawowczyka w decydujący sposób przyczyniły się też do jeszcze jednego medalu Mistrzostw świata – drużynowego srebra. Biało – czerwona ekipa wyjechała z Falze di Piave jako druga reprezentacja.
Medale dla Polski zdobyli jeszcze: Marek Rogalski – Janc, srebro (w klasie hulajnoga i jeden pies husky), Aleksandra Pieron, brąz (w klasie wózek i cztery psy husky), Bartłomiej Sobecki, brąz (w klasie biegacz z psem).