W poniedziałkowe popołudnie kolejna zmiana energetyków w bełchatowskiej elektrowni od ponad dwóch godzin była już w pracy. Na zegarach nastawni minęła godz. 16.30. Wszystkie urządzenia pracowały zgodnie z planem. Potwierdzały to wskaźniki pokazujące parametry pary, temperaturę w kotle i ilość produkowanego prądu. Nic nie wskazywało na zbliżającą się sytuację krytyczną. Nagle, w jednej chwili zgasły wszystkie światła w nastawni. Zostały wyłączone wszystkie urządzenia. Setki lampek i świateł, migających przed chwilą na pulpitach sterowniczych przestało działać. Po chwili konsternacji mieszającej się z niedowierzaniem przyszedł czas na działanie.
Rozdzwoniły się telefony. Dyżurni ruchu szybko zaczęli ustalać, co się stało. Po chwili okazało się, że nie działa... aż dziesięć spośród jedenastu pracujących bloków. Szybko ustalono, że problem nie leży jednak po stronie elektrowni. Do awarii doszło w oddalonej o kilka kilometrów rozdzielni w Rogowcu, należącej do Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Pracownicy ustalili, że zadziałały systemy zabezpieczeń elektrowni. Bloki zareagowały poprawnie – wyłączyły się automatycznie, tak jak powinny. W tym samym czasie prąd produkował najmłodszy w elektrowni blok 858 MW. Dlaczego wciąż działał, w przeciwieństwie do pozostałych? Wyprowadzenie mocy z tego bloku skierowane było do innego węzła rozdzielczego – oddalonego o 42 km od elektrowni.
Ci, którzy byli na miejscu, przyznają że ponowne uruchomienie aż 10 elektrownianych bloków było wyzwaniem z jakim jeszcze nikt w 46-letniej historii elektrowni się nie zmierzył. Po chwili na miejscu pojawiła się cała kadra zarządzająca m.in. prezesi spółki PGE GiEK, dyrekcja Oddziału Elektrowni Bełchatów i główni inżynierowie. Na stanowiska pracy stawili się specjaliści i operatorzy, którzy mogli pomóc. Sytuacja była poważna.
- Dostałem telefon, żeby czekać w pogotowiu, bo być może będę potrzebny. Od tej chwili byłem w stałym kontakcie z obsługą ruchową bloków energetycznych. Na początku nikt nie był w stanie ocenić, jak długo trzeba będzie przywracać bloki. Do pracy wezwano mnie wieczorem, gdy przyjechałem na miejsce było czuć wielką mobilizację - mówi Paweł Koszek, specjalista koordynator remontów w Elektrowni Bełchatów. - To było wielkie wyzwanie logistyczne, organizacyjne i technologiczne, aby uruchomić wszystkie układy blokowe i instalacje. Cała ekipa nadzoru ruchu musiała sprawdzić i przetestować setki urządzeń. Jeśli załączylibyśmy blok z jakimś uszkodzonym urządzeniem, to tylko pogorszylibyśmy sytuację. Zaangażowanie było ogromne.
Elektrownia działa jak jeden wielki organizm. To nie tylko ogrzewany węglem kocioł produkujący parę, która napędza turbinę, aby następnie uruchomić generator. To również setki urządzeń i podzespołów. Wszystkie trzeba było sprawdzić i ponownie uruchomić. Czas uciekał, a każda mijająca minuta oznaczała milionowe straty. Pierwszym, najtrudniejszym zadaniem było przywrócenie zasilania w samej elektrowni. Elektrycy uruchomili zasilanie rezerwowe i tzw. zabezpieczające m.in. z agregatów prądotwórczych.
Sami pracownicy przyznają, że „przywrócenie do życia” pierwszych bloków energetycznych w zaledwie sześć godzin po zdarzeniu, było wręcz karkołomnym wyczynem. Wymagało to sprawnej koordynacji. Bloki trzeba było uruchamiać etapami. Jak tłumaczą energetycy, nie można było zrobić tego równocześnie, bo na to nie pozwala technologia. Czynnikiem niezbędnym do uruchomienia i pracy bloków jest para technologiczna, spadek ciśnienia który powoduje, że energetycy nie są w stanie uruchamiać jednocześnie kilku bloków energetycznych. Parę do ponownego uruchomienia pierwszego z bloków „pożyczono” z bloku 858 MW. Była ona potrzebna bowiem do rozpalenia kotła pierwszego z niepracujących bloków.
- To było bardzo trudne zadanie, które pokazało jak istotne są wiedza i doświadczenie pracowników branży energetycznej. Ze względów technologicznych zdecydowano się na uruchomienie w pierwszej kolejności bloków zlokalizowanych najbliżej działającej jednostki 858 MW. Na początku najważniejsze było odpalenie palników mazutowych – mówi Paweł Koszek.
Wszystko zadziałało, i o godzinie 23.07 uruchomiono blok nr 9. Pięć minut później zaczęła działać „jedenastka”. Ci, którzy byli na miejscu, mieli jednak świadomość, że przed nimi jeszcze długie godziny, bo prąd musiał popłynąć jeszcze z pozostałych ośmiu jednostek. Minęła północ, a pracy było wiele. Sześć minut przez pierwszą w nocy został uruchomiony turbozespół bloku nr 10. Dwie godziny później działał już blok nr 4. Tuż przed świtem o godz. 4:23 uruchomiono „piątkę”. Nad ranem o godz. 6:18 włączono blok nr 3. W niespełna dziesięć godzin „reanimowano” aż sześć jednostek. Pozostałe przywrócono do pracy w kolejnych godzinach. „Siódemka” jeszcze nad ranem o godz. 8:10, a blok nr 8 o 11:45, natomiast „dwójka” godzinę później. Ostatni z bloków – oznaczony numerem sześć – został zsynchronizowany z siecią już wieczorem o godz. 20.10.
- Koordynowanie tych wszystkich prac było bardzo ważne. Decyzje były podejmowane błyskawicznie. Czy był stres i poczucie wielkiej odpowiedzialności? Chyba czuć było bardziej adrenalinę, jak człowiek działał, to nie myślał o presji i o tym, że cała Polska patrzy teraz na Bełchatów. Na pewno zadziałały przećwiczone wcześniej procedury, wszystko działało jak w zegarku. Było pełne współdziałanie – mówi Paweł Koszek.
O tym, z jak wielkim wyzwaniem musieli zmierzyć się pracownicy mówili też dyrektorzy i prezesi. Wioletta Czemiel-Grzybowska, prezes PGE GiEK podkreśliła, że tylko dzięki procedurom kryzysowym i profesjonalizmowi pracowników, tak szybko udało się przywrócić bloki do pracy.
- Ponowne uruchomienie jednostek wytwórczych było ogromnym wyzwaniem technologicznym, jednak nasi najlepsi specjaliści bardzo szybko zdołali przywrócić do pracy wyłączone bloki. Warto podkreślić, że wczorajsze wyłączenie 10 bloków energetycznych to nie była awaria jakiegokolwiek urządzenia, czy instalacji na terenie elektrowni Bełchatów. To był skutek uszkodzenia rozdzielni należącej do Polskich Sieci Elektroenergetycznych – mówi Wioletta Czemiel-Grzybowska prezes zarządu PGE GiEK.
Wyłączenie bloków na skutek awarii rozdzielni pokazało też jak wielką rolę w systemie energetycznym odgrywa Bełchatów. Po wyłączeniu 10 bloków o mocy blisko 4 gigawatów, znaczne ilości prądu trzeba było importować z zagranicy. Pełną mocą działały inne elektrownie w kraju, w tym pozostałe z Grupy PGE, jak Elektrownia Turów, Elektrownia Opole, Elektrownia Rybnik i Elektrownia Dolna Odra. Także, należące do PGE Energia Odnawialna elektrownie szczytowo-pompowe (ESP) ESP Żarnowiec, Porąbka-Żar, Dychów i Solina dostarczyły do sieci ponad 1,5 GW mocy. Dla systemu cenny był bowiem każdy megawat. Pracownicy elektrowni dostawali słowa wsparcia od energetyków z innych miast.
Sami pracownicy, którzy w elektrowni pracują od wielu lat, przyznają, że z takim wyzwaniem nigdy nie przyszło im się dotąd zmierzyć.
- To było pierwsze od 46 lat takie zdarzenie. Nigdy w historii elektrowni nie wypadło dziesięć bloków jednocześnie. Myślę, że w tym trudnym momencie energetycy z Bełchatowa pokazali wielkie umiejętności i zespołowość. Nie zawiedli w najtrudniejszym momencie, przezwyciężając kryzys jakiego w energetyce krajowej chyba dotąd nie było – mówi Paweł Koszek.