Życie „Matyldy” rozpoczęło się w kwietniu, to właśnie wtedy Pan Dominik zasadził nasiono w doniczce. Nasiono nie byle jakie, bo do wyhodowania tak olbrzymich okazów niezbędne jest specjalnie wyselekcjonowany materiał odmiany atlantic giant.
- Kupuję nasiona z rodowodem, które mają bardzo doskonałe cechy genetyczne. Cena jednego takiego nasiona waha się w przedziale od 50 do 100 dolarów. Sprowadzam je ze Stanów Zjednoczonych – wyjaśnia Dominik Kędziak.
Jednak dobre geny to nie wszystko, trzeba się wykazać nie lada cierpliwością, pieczołowitością i sercem by odnieść założony efekt ogrodniczy. Nie będzie przesadą jeśli napiszemy, że Pan Dominik „Matyldę” po prostu rozpieszczał. Jako sadzonka trafiła do przydomowego ogródka. Tam czekała na nią 100-metrowa „kwatera” w specjalnie przygotowanym foliowym tunelu.
- W tym roku zdecydowałem się na hodowlę tylko jednej dyni, w latach ubiegłym w ogródku miałem dwie, ale teraz chciałem osiągnąć bardziej spektakularny wynik, więc postanowiłem się nie rozdrabniać – mówi Pan Dominik.
Dynia rozmiarów „Matyldy” potrzebuje około tysiąca litrów wody co 2-3 dni. Do tego ziemia rok wcześniej nawieziona obornikiem, w trakcie wzrostu pilnuje się, by został tylko jeden kwiat, z którego zawiązuje się owoc.
Matylda” ostatecznie osiągnęła wagę 840 kilogramów, jej obwód wynosi 5,5 metra, a grubość ściany Pan Dominik szacuje na około 40 cm. Takie gabaryty pozwoliły zdobyć tytuł największej polskiej dyni na zawodach w Krapkowicach. Mówiąc szczerze, konkurencja była absolutnie bez szans – II miejsce zajął bowiem ogrodnik z „zaledwie” 570-kilogramową dynią. Dominik Kędziak ze swoimi okazami jest bezkonkurencyjny od kilku sezonów.
- Jeśli chodzi o Polskę to już od 2012 roku ustanawiam, rokrocznie nowy rekord wielkości wyhodowanej dyni, dlatego teraz chciałbym ze swoim okazem powalczyć na zawodach w Niemczech o tytuł największej dyni w Europie – wyjaśnia Kędziak
Podróż po tytuł giganta Europy Pan Dominik rozpoczyna z piątku na sobotę, wyniki poznamy w niedzielę, 8 października. Przed „Matyldą” do pokonania ponad tysiąc kilometrów. Do niemieckiego Ludwigsburga pojedzie na lawecie, na jakiej zwyczajowo transportowane są samochody.
- Dynia jest szczegółowo zabezpieczona – owinięta jest folią streczową i przymocowana do lawety pasami. Sądzę, że bez problemów przetrwa długą podróż, to twarda sztuka! - żartobliwie mówi Pan Dominik
Trzymamy kciuki za ten niecodzienny duet, a o wynikach poinformujemy już po weekendzie.