Na zegarku była dokładnie godzina 18.25, gdy zadzwonił telefon dyżurnego bełchatowskich strażaków. To był początek prawdziwej lawiny zgłoszeń, bo na numer alarmowy 112 wystraszeni mieszkańcy zadzwonili w sumie… 70 razy. Ogromny słup dymu, jak pojawił się nad osiedlem Dolnośląskim, po chwili był widoczny już w całym mieście. W Bełchatowie rozległy się syreny, a mieszkańcy mijali pędzące ulicami kolejne wozy strażackie. Zapaliło się mieszkanie na 9. piętrze bloku 201. Pożar rozprzestrzenił się błyskawicznie, a potężne jęzory ognia już po chwili strzelały z okien bloku. Kiedy pierwsze zastępy pojawiły się u podnóża wieżowca z klatki schodowej wybiegali pierwsi przerażeni mieszkańcy.
- Gdy dojechaliśmy na miejsce, całe mieszkanie było już w ogniu. Pożar bardzo szybko się rozprzestrzenił. Taka sytuacja zdarza się rzadko, bo zazwyczaj sygnał dostajemy na tyle szybko, że udaje się ogień opanować znacznie szybciej. Tutaj sytuacja była o tyle trudna, że spowite ogniem były już praktycznie wszystkie pomieszczenia. Na szczęście osoby z tego mieszkania zdołały się ewakuować już przed przyjazdem jednostek – opowiada Michał Wieczorek, rzecznik bełchatowskich strażaków.
Ratownicy w specjalnych aparatach powietrznych weszli na klatkę schodową i rozpoczęli ewakuację ludzi z mieszkań. W pierwszej kolejności tych osób z wyższych pięter, gdzie zagrożenie było największe. Od razu zapadła decyzja o odcięciu prądu ze względów bezpieczeństwa. Nie działała winda, dlatego ratownicy z całym sprzętem oraz wężami gaśniczymi mieli do pokonania spory dystans. Rozpoczęła się walka z ogniem, a na syrenach podjeżdżały pod blok kolejne jednostki.
- Musieliśmy wyprowadzić z tej klatki bloku około 25 osób, ponieważ dym zaczął się dostawać do lokali na wyższych piętrach. Dodatkowo strażacy musieli otworzyć drzwi w trzech mieszkaniach, w których nie odpowiadano na wezwania strażaków. Musieliśmy mieć pewność, że nikt nie został w środku. Na to nie można było pozwolić, bo ryzyko było zbyt duże - relacjonuje Wieczorek.
Sama akcja gaśnicza dla strażaków też była dużym wyzwaniem. Jeden zespół lał strumień wody przez okna z rozłożonej drabiny. Część ratowników w pełnym wyposażeniu musiała wejść do środka mieszkania, a wcześniej rozłożyć cały potrzebny sprzęt m.in. rozwinąć węże pożarnicze po klatce schodowej aż do dziewiątego piętra.
- Potrzebna była precyzja przy gaszeniu ognia, dlatego nie mogliśmy go gasić tylko z zewnątrz, bo zbyt duża ilość wody mogła doprowadzić do zalania większej ilości mieszkań – tłumaczy Wieczorek.
W akcji gaszenia pożaru brało udział aż 10 zastępów, w tym dwa wozy z drabiną. Łącznie 46 strażaków. Na miejscu pracowali też policjanci i strażnicy miejscy. Była też karetka pogotowia, jednak jak przekazuje rzecznik strażaków, na szczęście nikt w pożarze nie ucierpiał. Warto zaznaczyć, że już po około 30 minutach ogień został opanowany i była pewność, że nie będzie się dalej rozprzestrzeniał. Akcja gaśnicza trwała jednak o wiele dłużej, bo trzeba było dogasić zgliszcza wewnątrz mieszkania, a także oddymić klatkę schodową. Jak przekazuje Wieczorek, strażacy swoją pracę zakończyli o godz. 22.39.
Co było przyczyną pożaru?
- Najprawdopodobniej to wada instalacji elektrycznej lub jakiegoś urządzenia, co doprowadziło do zwarcia lub przepięcia – mówi Michał Wieczorek.
Strażacy wstępne straty oszacowali na ok. 200 tys. zł. Na skutek działań gaśniczych zalane zostały też mieszkania poniżej.
Komentarze (0)