W sobotę, 10 maja, przed godziną 15:00 osiedle Żołnierzy POW w Bełchatowie spowiły kłęby czarnego dymu. Po chwili w powietrzu rozległ się dźwięk syren wozów strażackich pędzących gasić pożar, który wybuchł w sklepie przy ulicy Sienkiewicza.
Do walki z ogniem stanęło 16 zastępów straży (łącznie z samochodami operacyjnymi). Niestety, kiedy służby dojechały na miejsce, dach zbudowany z drewnianych płyt cały płonął. Ze względu zagrożenie strażacy nie mieli możliwości gaszenia od środka, a dach bardzo szybko zawalił się do środka, co jeszcze bardziej utrudniło i wydłużyło akcję gaśniczą.
- Przelewanie takiego zawalonego dachu jest bardzo trudne, bo jak wiadomo, on jest pokryty materiałem, który nie przepuszcza wody i gdy to się zawala do środka budynku, to pod spodem są materiały, które się dalej palą, a na wierzchu mamy taką izolację od wody – tłumaczy Wieczorek.
Gdy wybuchł pożar, w sklepie znajdowało się czterech pracowników oraz czterech klientów. Wszyscy ewakuowali się samodzielnie jeszcze przed przyjazdem strażaków. Szczęśliwie w zdarzeniu nikt nie został ranny.
Na miejscu pojawili się również policjanci, którzy zabezpieczali okolicę. Mundurowi od dwóch stron zablokowali wjazd w ulicę Sienkiewicza. Radiowozy stanęły zarówno przy skrzyżowaniu z ulicą Piłsudskiego, jak i od strony ulicy Słonecznej. Po ugaszeniu pożaru pojawiają się pytania, co mogło być jego przyczyną. Wśród mieszkańców krążą się różne teorie na ten temat. Sprawę wciąż badają służby, jednak strażacy ujawniają prawdopodobny powód wybuchu ognia.
- Cały czas trwa dochodzenie policji w tej sprawie i to może się jeszcze różnie skończyć, ale przypuszczalną przyczyną jest zaprószenie ognia w przybudówce, gdzie znajdowały się agregaty sprężarek i klimatyzacji. Składowane były tam również opakowania kartonowe. Od tego miejsca się zaczęło i prawdopodobnie ktoś zaprószył tam ogień np. rzucając niedopałek – mówi Michał Wieczorek, rzecznik bełchatowskiej straży pożarnej.
Przypuszczalne straty po konsultacjach z zarządem sklepu ocenione zostały na ok. 2 mln zł.